Tuesday, April 12, 2011

Jag pratar Svenska. Un poquito:)


i
Hania in the jungle. Ale na razie w takiej szklarnianej... 

Ależ to były 4 tygodnie! Zrobiłam intensywny kurs szwedzkiego... codziennie, od pn do pt  od 9,00 do 12,30 siedziałam na zajęciach, potem jeszcze z godzine albo i dwie bawiłam nad zadaniem domowym (dawno nie napisałam tylu „wypracowań"). No i wielka droga przez mękę –  musiałam przeczytać powieść szwedzkiego autora. Cale 250 ston! No i później  przez 10min zaprezentować ją na kursie. Książka była o dramatycznym życiu umierającego 10-letniego chłopca z ulicy, żyjącego w pogrążonym w wojnie domowej Mozambiku. Ciężki i smutny temat, było kilka drastycznych opisów... Po polsku, książke by sie szybko przeczytało i może gdzieniegdzie łza zakręciłaby sie w oku. Tymczasem po szwedzku... ja po prostu sączyłam tę powieść, zdanie po zdaniu, stronę po stronie (najpierw po 2-3-4 strony dziennie a potem przewalałam i ze 40), a historia przeszywała mnie na wskroś, tak do bólu... Że mnie przygnębiła to mało powiedziane... niektore strony rozmiękły od łez..
Trudna to była lektura, napisana w tonie realizmu poetyckiego (na okładce przeczytałam;), taka co wzrusza i porusza i wszyscy pownnini przeczytać ‘Comedię Infantil’ Henninga Mankella (tak, tak Henning Mankell nie tylko  kryminały pisze... on przede wszystkim próbuje naprawiać świat).

Ogólnie pochwale sie, ze całkiem nieźle mi poszlo... prezentacja książki no i cały ten kurs miał sens - mogę powiedzieć, że jak trzeba to całkiem nieźle dogadam sie już po szwedzku:) Po 4,5 latach to chyba najwyższy czas:) Oby mi to nie umknęło zanim wrócę do pracy...

W tym czasie Hania była pod opieką najpierw niańka Mariusza a przez kolejne 3 tygodnie – Marysi. Wydorośało to moje dziecko w tym czasie... I dobrze sobie poradziło z nianiami, i jeść sie nauczyło różne papki z mięsem (a osobiście uważam że zawartość tych wszystkich słoiczków - w smaku - może być gorsza od karmy dla psów) i pić wode z kubeczka niekapka i (prawie) siedzieć...
Dzielna była i Hania, i nianie. No i mama – znaczy ja:) Bo nie łatwo było wychodzić z domu o poranku na te pare godzin i rozstawać sie z maleństwem... Szczególnie właśnie rano, jak ona taka radosna i uśmiechnięta... W pierwszy dzień Czarek miał gorącą linie z Mariuszem i - żebym mogła skupić się na lekcji - co pół godziny słał mi sms-a ze statusem: czy na przykład Hania śpi, czy nie śpi, czy jadła, czy nie jadła (i ile zjadła lub nie zjadła), czy sie bawi, czy marudzi itp... Na drugi dzień tak co godzine, a potem... raz w przerwie, a jeszcze bardziej potem - juz nie było potrzeby:)


Ufff, teraz mogę zmniejszyć tempo i trochę odetchnąć...

Nianiom bardzo dziękujemy!

 

No comments: