Czy można spóźnić sie na samolot będąc na lotnisku 4
godziny przed odlotem?
Oczywiście... Sama
to sobie udowodniłam. Okazuje się, że to nie takie trudne: wystarczy mieć
połączenie przez Helsinki i nie przesunąć czasu do przodu o godzinkę...
Oczywiście trzeba też siedzieć w jednym kącie przez te 4 godziny (i
intensywnie pracować), bo przecież na lotnisku gdzie się nie spojrzy są zagarki z lokalnym
czasem.
Ze spokojem, z lekko ponad godzinnym zapasem – w moim
wyobrażeniu - wynurzam sie z „kąta”, który w rzeczywistości był całkiem miłą,
spokojną restauracją. I nagle kątem oka zderzam się z brutalną rzeczywistością czasową. Chcę wierzyć, że to
niemożliwe, nie mieści mi sie w głowie opcja spóźnienia na lot do... New Dehli. Ale przecież wiem że to prawda, bo wspominano mi, że w Finlandii jest inny czas tylko mi to "umknęło" na moje nieszczęście.
Wyrwałam z miejsca jak oparzona (tą informacją). Myśle, że
pobiłam rekord w sprincie na - sama nie wiem ile - metrów, niemal wyplułam
płuca, biegłam aż poczułam posmak żelaza (krwi) z wysiłku... Nie wiem co mnie niosło -
nadzieja na cud czy bardziej fakt, że to przecież niemożliwe żebym spóźniła
sie na ten samolot... żeby odleciał beze mnie... Dobiegam do celu do gate’u - a tam nikogo. Pustka. Dochodzę do okna i
patrze że, "mój" samolot stoi... Przyklejam nos, pukam w szybę, hmmm, na co
liczyłam? Serce mi się ścisnęło i wciąż wydawało mi się, ze to się nie dzieje
na prawdę... Ale przecież stoi (nie tracę nadziei), szukam kogoś w jakimś
lotniskowym uniformie, kto mógłby mi pomóc... O! przechodzi jakaś babka... zaczepiam
ją, powiedziała dokąd iść. Dobiegam do Finnair service center i ciężko dysząc,
i ledwie zipiąc, mówię, że właśnie się spóźniam na samolot do Dehli. Czy jest
szansa sie jeszcze załapać? Pytam z kompletnie nieusadnioną nadzieją, bo właśnie samolot powinien odlatywać. Ale cóż nadzieja przeciez umiera ostatnia. NIE! Brzmi odpowiedź. BANG!!!
Tutaj nadzieja nie umarła naturalnie, została brutalnie zabita. To chyba jednak
dzieje się naprawdę - zaczyna powoli do mnie docierać. Kazali mi usiąść, złapać
oddech, „wyluzować” i poczekać, aż sprawdzą czy mogą przebukować bilet... Muszę
przyznać, że byli naprawde mili i współczujący - a tego trzeba mi było - najlepiej żeby mnie ktoś przytulił:). Trochę to potrwało ale ostatecznie w tym
całym nieszczęściu miałam szczęscie: były miejsca na następny dzień i za 100 EUR udało się przebukowac bilet.
Otrząsam się, tłumaczę sobie, że ludzie większe dramaty mają
(np w Syrii) i że jestem zdrowa i moje dziecko jest zdrowe itp itd. i że
wkurzanie się i rozpaczanie nic nie zmieni więc ostatecznie pogodziam się z tą sytuacją.
Chciało mi się płakać ale tylko trochę, przez chwilę, jak mi emocje opadły.
Pocieszyłam się też informacją, że nie jestem pierwszym i z pewnością nie ostatnim przypadkiem pasażera nie dostosowanego do lokalnego czasu, ponoć dość często zdarza sie to tutaj, szcególnie podróżnym lecącym ze Szwecji czy Niemiec.
Potem przykro mi się jeszcze zrobiło, gdy okazało się że nawet
mój bagaż wyrzucili z samolotu... myślałam, że chociaż on już leci... Powiedziano gdzie go odebrać, leżał taki sam, porzucony...Ten fakt
doceniłam później w hotelu, że mam dostęp do wszystkich swoich rzeczy.
W końcu pozostało poinformować mojego klienta, który
przygotował program dnia (włączając jogę z oryginalnym hinduskim joginem), że
jutrzejszy dzień szlag trafił. I poszukać jakiegoś lokum.
Cóż za urocza perspektywa... zamiast w New Dehli czekał
mnie 1 cały dzień w Helsinkach, bo przebukowany lot miałam następnego dnia o 20-stej.
Ale czy w wiosennej kurteczce, w środku zimy w Finlandii, mogę rozkoszować się urokiem
Helsinek? Czekały mnie tylko godziny spędzone w hotelu i na lotnisku.
Tak więc mam dziś coś jakby deja vu... Po wyczekowaniu z
hotelu znów siedzę na lotnisku w Helsinkach, czekając na lot do New Dehli. Z
jedną tylko różnicą: jestem już w innej tj. lokalnej strefie czasowejJ
Pomyślałam, że to było moje najgorsze doświadczenie w
historii moich lotniczych podróży ale przypomniało mi się, że jakieś 3 lata temu było
gorzej... spóźniłam się na lot z Berlina do Gbga... I wtedy szlag trafił bilet a
przede wszystkim czas (+koszt): niemal 6-ciu godzin dojazdu z Łośna do Berlina i z powrotem, i co najgorsze po tej podróży byłam znów w pukcie wyjścia. Moja rozpacz wtedy przybrała
rozmiary dramatu stulecia;).
2 comments:
Skarbie, z tego Twojego nieszczęścia uśmiałam się do łez. Ktoś, kto Cię nie zna pomyślałby że to może rzeczywiście odosobniony przypadek :))
Ale wiesz co ?
Twoje samopocieszenia do mnie zdecydowanie trafiły. Postaram się skorzystać z nich i to już jutro :)
A ja juz tez doskonale to rozumiem z "wlasnej autopsji", bo w srode 10.12 rowniez spoznilam sie na samolot bedac na lotnisku 1,5h przed czasem i nawet bedac na czas przed kolejka do swojego Gate....I spoznilam sie nie dlatego, ze kolejka byla taka duza!! Ot poprostu nie chcialo mi sie w niej stac i tak czekalam az zmaleje a dopiero potem uswiadomilam sobie, ze to kolejka do drugiego samolotu, a nie mojego, bo bramka byla podwojna..Samolot odlecial, dyrektor zadziwiony odlecial, walizka niestety zaginela i teraz czekam drugi dzien az mi ja dowioza. Niestety przebukowanie lotu kosztowalo 370eur (bo przepadl lot Ber-Frankfurt w dwie strony!!) wiec delegacje odpuscilam i wrocilam na chate. Nie moge sie nadziwic, ze taki numer wycielam. E.T
Post a Comment