Przedwczoraj znowu siegnelam wyzyn ok. 4000m - ale tym razem bez wiekszego wysilku (przynajmniej fizycznego). Najpierw mielismy ostra jazde po kretych gorskich drozkach jeepem az do puebla zapomnianego przez swiat - Los
Nevados (jakies 2700m). Cuudowna, malownicza, senna wioska, tylko jak deszcz pada to nie ma co robic (a padal:) Meska czesc mieszkancow (wygladali jak cowboye z westernow) w takich okolicznosciach pije i - nie wiem jak oni to robia - wierzchem na koniach uskuteczniaja sobie spacery... hmmm "i tylko koni, koni zal":) jak sie nawiazalo z nimi kontakt to za 1000 blv nawet pozwolili sie sfotografowac:)
W kazym razie w Los Nevados sobie przenocowalismy, a na drugi dzien czekala nas ponad 4-godzinna jazda na mulach... A mulow bylo 5. I muly jak to muly edukowalne raczej nie sa - miast isc normalnie gesiego - jak np wielblady w karawanie - to te sie wiecznie przepychaly na 1,5metrowej sciezce gorskiej, niezgrabnie balansujac, ocierajac sie o siebie, potykajac sie, kompletnie nie zwazajac i nie szanujac ladunku, ktory maja na grzbiecie to jest nas... po lewej bylo bezpiecznie ale po prawej - stok lub przepasc... O ZGROZO! sam moj lek wysokosci mnie dobijal a moj mul- Koral mu bylo- wiecznie walczyl (bezskuecznie zreszta) o pierszenstwo, przez co liderka (Samba) wytrzasnela mi ostatecznie kopa z kopyta w kostke, co sprawilo ze okulawialam na jakies pol dnia... pomimo tego, ostatnia godzine postanowilam przedreptac:) Po osiagnieciu celu, mialam wreszcie mozliwosc skorzystac z jednej z najwiekszych atrakcji Meridy - teleferico - chyba juz wspominalam, ze najdluzszej na swiecie kolejki linowej - po zaliczeniu tegoz moglam juz spokojnie opuszczac Meride...
chociaz w sumie nie tak spokojnie, bo troche smutno opuszcza sie miejsca gdzie jest fajnie i zna sie juz ludzi wyruszajac w nieznane...
No comments:
Post a Comment