Wednesday, May 17, 2006

Zapomniec sie w Delcie Orinoko;)






Tucupita to miasteczko wypadowe w Delte a przy okazji jakby stolica regionu...Jak tu dotarlam w niedziele, zorientowalam sie bardzo szybko, ze jestem jedyna przedstawicielka gringo´s w miasteczku... a to znaczylo ze niestety nie mam co liczyc na grupowa wycieczke w delte... Moglam wierzyc tylko w jakis przypadek lub wykolowanie cos indywidualnego, co tez nie bylo proste i oczywiste, bo wynajecie lodki w pojedynke kosztowalo niewyobrazalna kupe szmalu... Pozostalo mi tylko rozejrzec sie po okolicy i zwijac... Tymczem w jakies pol godz. po wypuszczeniu sie w miasto ni stad ni zowad wyrosl przede mna ´niezalezny przewodnik´Robin. Jako ze to nie byl bezinteresowny Robin Hood jedyne co mogl mi zaproponowac za normalne pieniadze to odstawienie mnie ´rejsowa lodka´do indianskiej osady pod opieke jakiejs rodzinki i odbior np. po 2 dniach. Coz bylo robic... mialam kupic sobie tylko hamak, zeby miec na czym spac i zeby nie zjadly mnie robale i wyruszyc na drugi dzien.
Tymczasem od czego sa przypadki... wieczorkiem zadzwonili do Robina pewni Francuzi, ktorzy juz korzystali z jego uslug i zaanonsowali sie na 2-dniowa wyprawe wlasnie na drugi dzien... No i tym sposobem zalapalam sie na prywatne wycieczke dolaczajac do czworki zabojadow.
A Ci Francuzi to osadnicy, od 2-3 lat mieszkajacy na pln. Wenezueli, posiadajacy 2 duze farmy i hacyjedne dla bogatych turystow... Glownycm celem ich przybycia nad Orinoko bylo oblowienie sie w lupy i zwierzaki - normalnie jak za dawnych kolonialnych lat... W miedzyczasie wiec zakupili od Indian za grosze - dwie malpki kapucynki, mala, jeszcze nieopierzona papuzke (jakiez urocze brzydkie kaczatko:), malenkiego kajmanka (mial chyba ze 30 cm..w perspektywie 4m), jakies rekodziela i rosliny... zamowili tez mala pume, bo akurat nikt nie mial!
Poza tym towarzystwo bylo bardzo wyluzowane a all inclusive zorganizowany napredce przez Robina sprawil, ze nim odbilismy od brzegu kazdy mial w rece kubek z cuba libre z limonka i cytryna...a wieczorem nieuniknionym elementem byla fiesta - z zapewnionym praktycznym szkoleniem merenge (co nie zanczy,ze umiem); a wczesniej wyruszylismy jeszcze na rzeke w pogoni za zachodem slonca - boooski! - mam tysiac piecset zdjec;) potem zepsul sie silnik i z pol godziny Robin plynac wplaw ciagnal lodke... (a w przewodniku jest wytluszczone - lodka powinna posiadac 2 silniki, sprawdzic przed odplynieciem!!!;)
Drugiego dnia wyruszylismy w glab delty, w jedna z odnog Orinoko - widoki po prostu zabojcze! Brak slow!!Zielone gestwiny po obu stronach, czasem indianskie osady (do ktorych zawijalismy w celach kupieckich moich Francuzow) tukany i inne ptaki, delfiny, malpy, wedkujacy Indianie na canoe, piekne slonce a czasem przelotny deszczyk...cuuudownie! Relax na maxa! Zdjecia - piersza liga (chyba!).
I jakaz byla moja radosc, po zapoznaniu sie z warunkami w jakich zyja Indiania Warrao ze uniknelam zamieszkania tam chocby na jedna noc... w sumie to nazbyt wrazliwa to nie jestem, bo i z karaluchami juz spalam i z pajakami ale z calym obejsciem jak np. swiniami, kurami i malpkami itd. to jeszcze nie...

Ale to juz historia... Prosto z lodki wskoczylam w autobus na wybrzeze, no i juz tu jestem! Wprawdzie nie wiem dokladnie gdzie, bo na terminalu poradzono mi inna opcje podrozy i jestem w miasteczku, o ktorym ani slowa w moim przewodniku. A to jak poruszanie w sie w gestej mgle... W nocy jakos zdolalam znalezc hotel, a teraz zalatwiam miastowe sprawy, zrzucam fotki na plytki i wkrotce wybywam do malej wioski - Mochima albo Santa Fe, gdzie plaze sa niebianskie i zycie pewnie tez:))) PURA VIDA jak mowia lokalesi! Ech, juz czuje zapach morza...
Tymczasem jednak jest to zapach targu rybnego, bo chyba w jakim porcie rybackiem jestem;)))

Muchos pozdros,
Ada

No comments: