Witam Was z Ibarry, miasteczka oddalonego na polnoc od Quito o jakies 2,5 godz. Jeszcze przez wiekszosc lotu mialam w glowie ogromny zakrecony znak zapytania nie majac pojecia od czego by tu zaczac te przygode. Ale sprawa rozsrzygnela sie bez mojego wiekszego czynnego udzialu. Juz dzien, czy dwa przed wyjazdem odczuwalam jakies przeziebienie a z kazda godzina lotu czulam tylko pogarszanie sie stanu. W tej chwili mam totalnie zadzumione gardlo, nos i zatoki wiec w takim stanie nie moge pakowac sie do dzungli czy wyzszych gor. Moj sasiad z samolotu - Ariel - polecil Ibarre i okolice (a takze duzo innych miejsc)... ruszylam wiec na polnoc, aby docelowo dotrzec do pn wybrzeza Pacyfiku.
Prosto z samolotu Ariel mial podrzucic mnie taxi na dworzec a sam udawal sie do rodziny w Santo Domingo (mam tam wpasc jak dam rade na dzien czy dwa..) ale kierowca mowi, ze po cholere na dworzec - gdzies przy drodze zlapiemy autobus. No i zatrzymalismy sie przy drodze, po 5 sekundach pojawia sie ten wlasciwy autobus, kierowca taxi wyskakuje i go lapie, Ariel otwiera bagaznik, wybiega koles z obslugi autobusu i porywa moj plecak - wszystko w tempie mgnieniaoka - dawaj, dawaj - krzyczy, to wpadam do tego autobusu a tam muza na maxa - kilku sprzedawcow roznych rzeczy biega po pokladzie, a wsrod pasazerow brazowe wyraziste indianskie twarze. Opdalam na siedzenie lekko zdezorientowana, nawet nie majac pewnosci czy ten autobus jedzie rzeczywiscie do Ibarry... ale co za roznica przeciez. No i wtedy poczulam gdzie jestem, ze w Ameryce Poludniowej:) Symbolicznie cofnelam zegarek o 7 godzin.
W autobusie placi sie przewaznie pozniej w tzw. miedzyczasie. A ja sie nagle zorientowalam, ze chyba nie wzielam dolarow w gotowce albo gdzies zgubilam - jeszcze nie wiem (aha , bo tu obowiazuje USD), mialam tylko 20 EUR... kierowca z autobusu mowi ze wymieni mi ja na 10usd, ja mowie ze to nie tak ten przelicznik dziala, a on na to ze trudno;) ale go chyba ktos uswiadomil, bo w pewnym momencie zatrzymal autobus, przyszedl i mowi, ze OK - 20USD; a ja mowie 30, ze tak sie w Europie przelicza... no i nie zawarlismy transakcji ostatecznie, bo nie lubie jak sie ze mnie frajerke robi (jeszcze sie to stanie nie raz na pewno podczas tej wyprawy); dopiero jak dotarlismy na miejsce chlopaki ´aresztowali´ moj duzy plecak i dali 5min, bo potem jechali dalej... wpadlam wiec na dworzec, wepchnelam do kolejki i wyciagnelam gotowke z automatu... uff! Ale nadal nie wiem jaki przelicznik USD/EUR stosuje sie w Ekwadorze:)
Ibarra przywitala mnie palacym sloncem... miasteczko - coz, nic szczegolnego raczej (nawet glowna Plaza Bolivar w remoncie), to takie typowe miasteczko andyjskie, gdzie po ulicy kreca sie panie siegajace mi do pasa (w kapeluszu dodam - takim czarnym meloniku:)
Na razie zalatwilam hotel, prysznic (dzika radosc po 25h podrozy:) i wyszlam sie powloczyc i cos napisac.
Wiem tylko, ze okolice Ibarry sa przepiekne... wlasciciel hotelu ma dla mnie program na jutro, bo jego przyjaciela przyjaciel (tutaj networking dziala wysmienicie!) moze zorganizowac taki jednodniowy tour po paramo, lagunach i parku Angel na jakies 25usd... I chyba podoba mie sie ta idea. Mam nadzieje ze zadziala wlasnie rozpoczeta kuracja antybiotykowa i bedzie bonito :) Saludos!!
ooops... and 2 years and 6 days have gone...
11 years ago
No comments:
Post a Comment