Okazalo sie, ze Cueva del Guacharo jest 2-ga (nie 1-sza) najwieksza jaskinia Wenezueli o dlugosci ok. 10km. Wycieczki wpuszcza sie na 1.2 km ale tym razem udalo nam sie wejsc tylo na 0.5 km, bo dalej juz byla woda po pas (za bardzo padalo ostatnimi dniami).
Jaskinia jest narawde imponujaca a przede wszystkim prze-o-gro-mna. Kolejna zdumiewajaca rzecz, miejsce - po wodospadah Canaimy - stworzone tu przez nature...
Podczas przemarszu, kapalo nam cos na lby a spokoj zaklocaly wrzeszczace ptaki Guacharos, latajace nad naszymi glowami. Przewodnik ¨uspokoil¨ nas, ze 99% tego co na nas kapie to jest woda... pozostaly 1% mozemy sie domyslec co ;) Nasz jaskiniowy guru wskazal nam kilka naturalnych "rzezb" ze stalaktytow, stalagmitow jak np. palme, tranczaca pare, jezyk krowy (lub tesciowej) czy trabe slonia. Ksztalt traby slonia nie byl tak jednoznacza i przewdonik poprosil o pozostawienie tego sin comentrios jezeli komus przypomina to cos innego...
Widzielismy tez jednego zmoklego szczura, jednego raka i kilka rybek w malym bajorku. I slabe, skulone lub martwe guacharos - efekt naturalnej selekcji - jak wyjasnil przewodnik.
Po wyjsciu szofer mnie odebral i odstawil do hacjendy. Jako, ze byla niedziela, prawie nikogo innego wsrod gosci, sam Alfredo przygotowal mi obiad. Troche pogadalismy, okazalo sie ze wokol Casa de la Hacienda ma ok 80ha, na ktorej uprawia glownie kawe a sama casa ma 120 lat i od pokolen nalezy do rodziny jego zony (niedgys byli 7mym exporterem kawy z Wenezueli). A Alfredo prowadzi inne biznesy, kiedys studiowal w Hiszpanii i obecnie ma Espanolska restauraje w Caracas specjalizujaca sie w paellas. Niegdys byl prezesem organizacji exporterow Wenezuelskich, organizowal targi i wyjazdy biznesmenow wenezeuelskich w poszukiwaniu nowych kntrahentow - ale to zanim Chaves odizolowal kraj... Teraz najchetnie sprzedalby caly majatek (ale za twrda walute) i przeniosl do Panamy czy na Dominikane... Na scianie rzeczywisce wisi tablica "na sprzedaz".
Alfredo mowi, ze ten pojeb (znaczy Chavez w moim wolnym tlumaczeniu) jakis miesiac temu zakazal bankom pewnych transakcji zagranicznych i czesc kart kredytowych sie juz nie obsluguje (na pewno American Express) czym wprowadzil mnie w niemaly niepokoj...
Potem, zeby podbudowac moja ostatnio marna kondycje postanowilam pojsc pobiegac. Miguel, koles od wszyskiego m.in. od ochrony, upewniwszy sie czy wiem co czynie i o ktorej wroce mnie wypuscil. Czas na jogging okazal sie srednio trafiony, bo poznym niedzielnym popoludniem rodziny wylegly przed domy a ja przebiegalam przez pueblo o dzwiecznie brzmiacej nazwie Sabana da las piedras (po polsku nie brzmi tak milutko: przescierado z kamieni). Musialam wiec biec szybko, lekko, bez zadyszki, z usmiechem, klaniaja sie od czasu do czasu starszyznie, zeby nie mysleli, ze jakis zagraniczny buc ze mnie... Nie bylo zatem latwo, a jeszcze droga pelna pagorkow, zajechalam sie na maxa i bylam szczesliwa:)
3 comments:
Pierwsza,pierwsza ostatnio jestem liderka ilosci komentarzy na pierwszym miejscu! Nanana!
A moze na tym przescieradle z kamieni dawno dawno temu spaly jakies wielkoludy, wiec te "kamyczki" to tylko taka lekka akupresure zapewnialy i ta traba slonia w jaskini to bylo.....
Hmm.
Ete
oh yeah... niezle kombinujesz guapa... wielkoludy i stalagmitowa traba i wszysko sklada sie na jedna calosc ;)
Wszystkiego naj naj Guapa z okazji urodzin! Niech sie rum i sok z mango leja Ci po brodzie na dzisiejszej fecie!!
Ete
Post a Comment