Las Penas to niekonczace sie dziewicze, czarne plaze, nakrapiane tysiacami odlamkow bialych muszelek, z zacumownymi dziesiatkami starych rybackich lodzi. Zadnej palmy. Koneserzy plazowania uzaliby je pewnie za brzydkie.. Ale mi sie podoba, chociaz rzeczywiscie, gdy zajdzie slonce krajobraz jest troche smutny.
Plaza jest szeroka, choc zalezy to od pory dnia, bo Pacyfik tak ma, z co 4 godziny woda cofa sie o kilkadziesiat metrow ale potem wraca… Kapac sie mozna wtedy, gdy sie cofa chociaz i tak istnieje ryzyko napotknia jakichs zwierzatek, zyjatek – parzacych, klujacych, gryzacych… Kiedy jest przyplyw lepiej nie ryzykowac, bo woda niesie ze soba swieza, bogata kolecje stworkow-potworkow.
Tak wiec dotarlam tu dzis rano a ¨siatkarze¨z Otavalo postanowili mi towarzyszyc, zeby sie wykapac w Oceanie nim wroca w swoje gory. Pedro -oryginalny indianin- dal mi w miedzyczasie pare lekcji keczua (pamietam ze, rece to maki a usta to szimi). Kolo poludnia juz wyjechali a ja zadzwonilam do Betty Sanchez, wlascicielki hotelu, ktory polecil mi Fernando. Okazalo sie ze Fernando, mnie juz zapowiedzial i Betty oczekiwala mnie juz wczoraj. Od razu przyslala po mnie motor, bo hotel jest jakies 2-3 km od wioski. A jest to hotel nie byle jaki… warunki na conajmniej 3,5 gwiazdki, przy plazy - jakies 40m od wody (przy przyplywie) a na sodku znajduje sie otwarty basen z fontanna…
Przespacerowalam sie z powrotem do wioski, gdzie przy okazji trzaskania fotek poznalam trzy Ekwadorki (bo mi ladnie zapozowaly:). Wyluzowane babki: Cecilia z Quito i Marta, Alba z Ibarry (wszystkie 3 siosty zreszta, jedna z synem Izraelem).
Poplazowalyzmy razem, poplywalysmy a wieczorem wybieramy sie bailar, chociaz nie wiem czy to mozliwe w tej ´dziurze´…
Po plazy krecilo sie pelno czarnych sprzedawcow (glownie z Borbon) z domowymi wyrobami – aaaj jakie pyszne ciacho ze swiezego kokosa mieli.. albo deser – cos a la marmolada, zrobiona z banana i guajawy, zapakowany w liscie bananowca. Oczywiscie krolowaly tez potrawy z ryb i owocow morza. I pech chcial ze nadjechal ze swoim wozkiem sprzedawca seviche (potrawa z surowych ryb lub owocow morza z przyprawami, cebula, pomidorami). Mial polsurowe krewetki, surowe malze i zywe ostrygi. Dziewczyny mowia – MUSISZ sprobowac. Ja patrze i mowie NIE. Sprzedawca nie poddaje sie (nie wiem po jakich treningach sa ci sprzedawcy:), wymiekam i mowie – krewetki spoko, ostrygi na pewno nie, malze nie wiem. Przecina wiec malze, wyciaga zawartosc – ze tez musialam na to patrzec – conajmniej lekko obrzydliwa z krwia, miesza z przyprawami i daje mi sprobowac. Przezulam, przelknelam i przezylam. Dobra, niech bedzie…ale z krewetkami. A on, ze malze maja tyle witamin… No i wyszlo, ze z krewetkami i malzami… cala duza micha. Ponoc to lokalny delicates w koncu. Dalam rade zjesc polowe, potem sobie mysle, ze w imie czego mam sie wyzywac na sobie:)
Ale najwieksze rozrywka okazal sie banan, taki jaki maja np. w Miedzyzdrojach… tutaj ciagniety przez lodke z silnikiem. Naturalnie skorzystalam wraz z Alba z i Izrealem I byl czad! Wywrocilismy sie 3 razy. Woda w Pacyfiku strasznie slona, dane bylo mi sie napic… ale wnioskuje rowniez stad, ze jak sie polozyam na bacznosc w wodzie to mnie milo woda unosila po powierzchi…
Siedze sobie pod strzecha teraz, klikanascie metrow od Pacyfiku (przyjemnie powiewa) w tle merenge na maxa… Betty uzyczyla mi kompa (bo w Las Penas o internecie mozna zapomniec) i pisze do Was. Brzmi calkiem niezle, co? Tak tez sie czuje:) Ale sancudos - cos w stylu komarow, tylko jeszcze gorsze - nie daja zyc...
Ps. Dzisaj konczy mi sie kuracja antybiotykowa… wszystko co dotychczas pisalam, pisalam na trzezwo:)
Plaza jest szeroka, choc zalezy to od pory dnia, bo Pacyfik tak ma, z co 4 godziny woda cofa sie o kilkadziesiat metrow ale potem wraca… Kapac sie mozna wtedy, gdy sie cofa chociaz i tak istnieje ryzyko napotknia jakichs zwierzatek, zyjatek – parzacych, klujacych, gryzacych… Kiedy jest przyplyw lepiej nie ryzykowac, bo woda niesie ze soba swieza, bogata kolecje stworkow-potworkow.
Tak wiec dotarlam tu dzis rano a ¨siatkarze¨z Otavalo postanowili mi towarzyszyc, zeby sie wykapac w Oceanie nim wroca w swoje gory. Pedro -oryginalny indianin- dal mi w miedzyczasie pare lekcji keczua (pamietam ze, rece to maki a usta to szimi). Kolo poludnia juz wyjechali a ja zadzwonilam do Betty Sanchez, wlascicielki hotelu, ktory polecil mi Fernando. Okazalo sie ze Fernando, mnie juz zapowiedzial i Betty oczekiwala mnie juz wczoraj. Od razu przyslala po mnie motor, bo hotel jest jakies 2-3 km od wioski. A jest to hotel nie byle jaki… warunki na conajmniej 3,5 gwiazdki, przy plazy - jakies 40m od wody (przy przyplywie) a na sodku znajduje sie otwarty basen z fontanna…
Przespacerowalam sie z powrotem do wioski, gdzie przy okazji trzaskania fotek poznalam trzy Ekwadorki (bo mi ladnie zapozowaly:). Wyluzowane babki: Cecilia z Quito i Marta, Alba z Ibarry (wszystkie 3 siosty zreszta, jedna z synem Izraelem).
Poplazowalyzmy razem, poplywalysmy a wieczorem wybieramy sie bailar, chociaz nie wiem czy to mozliwe w tej ´dziurze´…
Po plazy krecilo sie pelno czarnych sprzedawcow (glownie z Borbon) z domowymi wyrobami – aaaj jakie pyszne ciacho ze swiezego kokosa mieli.. albo deser – cos a la marmolada, zrobiona z banana i guajawy, zapakowany w liscie bananowca. Oczywiscie krolowaly tez potrawy z ryb i owocow morza. I pech chcial ze nadjechal ze swoim wozkiem sprzedawca seviche (potrawa z surowych ryb lub owocow morza z przyprawami, cebula, pomidorami). Mial polsurowe krewetki, surowe malze i zywe ostrygi. Dziewczyny mowia – MUSISZ sprobowac. Ja patrze i mowie NIE. Sprzedawca nie poddaje sie (nie wiem po jakich treningach sa ci sprzedawcy:), wymiekam i mowie – krewetki spoko, ostrygi na pewno nie, malze nie wiem. Przecina wiec malze, wyciaga zawartosc – ze tez musialam na to patrzec – conajmniej lekko obrzydliwa z krwia, miesza z przyprawami i daje mi sprobowac. Przezulam, przelknelam i przezylam. Dobra, niech bedzie…ale z krewetkami. A on, ze malze maja tyle witamin… No i wyszlo, ze z krewetkami i malzami… cala duza micha. Ponoc to lokalny delicates w koncu. Dalam rade zjesc polowe, potem sobie mysle, ze w imie czego mam sie wyzywac na sobie:)
Ale najwieksze rozrywka okazal sie banan, taki jaki maja np. w Miedzyzdrojach… tutaj ciagniety przez lodke z silnikiem. Naturalnie skorzystalam wraz z Alba z i Izrealem I byl czad! Wywrocilismy sie 3 razy. Woda w Pacyfiku strasznie slona, dane bylo mi sie napic… ale wnioskuje rowniez stad, ze jak sie polozyam na bacznosc w wodzie to mnie milo woda unosila po powierzchi…
Siedze sobie pod strzecha teraz, klikanascie metrow od Pacyfiku (przyjemnie powiewa) w tle merenge na maxa… Betty uzyczyla mi kompa (bo w Las Penas o internecie mozna zapomniec) i pisze do Was. Brzmi calkiem niezle, co? Tak tez sie czuje:) Ale sancudos - cos w stylu komarow, tylko jeszcze gorsze - nie daja zyc...
Ps. Dzisaj konczy mi sie kuracja antybiotykowa… wszystko co dotychczas pisalam, pisalam na trzezwo:)
5 comments:
Ale masz fajnie Ada, w końcu nie poszły na marne te wyczerpujące miesiące przygotowań. A wogóle to baaardzo przyjemna lektura, mniam mniam, a będzie jeszcze smaczniejsza jak się okrasi zdjęciami. No i chyba dobrze, że już się anytbiotyki skończyły, wiadoma rzecz :-) Trzeba jednak się jednak wziąć za ten hiszpański, myślę, że takie przygody to wystarczająca motywacja.
Gringo
Hola,
commo esta..? Muy bien?
Förstår iallafall att du lever....!
Och det är bra.
Njut av semestern!
/Eva-Lena
To ja ANDREAS, sorry ze dopiero teraz, wiecej napisze , pozniej, jak zwykle zazdroszcze, ale tak fajnie, zazdroszcze , . BUZIAKI, czuje podskornie ze ta ameryka pld to raj dla mnie, zwlaszcza te umawianie sie czasowe , no po prostu wspolen dusze.
pozniej napisze,
Andr. Kucz.
Holaaa!
Todo muy bien! Jattebra!Estupendamente! Pura vida AMIGOS:)
Good EvaLena you understand... too much happens to write also in eng not mentioning swe;)
Antybiotyki wymienilam na antyalergeny ale one nie zawadzaja.. No se olvida el sabor de cerveza fria, muy fria en la playa Pacifica...
Welcome Andreas, cholera zapomnialam... mialam Cie pozdrowic przy piatym wpisie;) pozdrowie przy 10tym...
Mniam, mniam juz mi sie glodno zrobilo czytajac o tych wszystkich mariscos. Ale ja Tobie tego zazdroszcze, och....
Post a Comment