San Agustin - jedno z najwazniejszych miejsc archeologicznych w Ameryce Poludniowej. Odnaleziono tu setki tajemniczych posagow, wyciosanych glownie ze skal wulkanicznych. Posagi spoczywaly pod ziemia, ukryte przy grobach co wazniejszych czlonkow jednej z bardziej tajemniczych prekolumbijskiej cywilizacji, zyjacych na tych ziemiach na przestrzeni -3000 do 1500roku. Posagi moga przypominac te bardziej znane z Wyspy Wielkanocnej. Kilkadziesiat z tych posagow jak i muzeum tej cywilizacji mozne obejrzec w pobliskim Parku Archeologicznym. Cos niezwyklego ujrzec to na wlasne oczy... Te czesc mozna bylo zwiedzic w pol dia na pieszo. Inne miejsca archeologiczne stanardowo zwiedza sie podczas poldniowej wyprawy konnej i te dalsze - podczas calodniowej wycieczki dzipem.Nie podobala mi sie idea przejazdzki konnej, bo za jazda konmi nie przepadam. Lekcje jazdy zawsze konczyly sie niepowodzeniem czy raczej znudzeniem - ciagle tak w kolko na lazy i reprymendy instruktora. Ale tu nie bylo innej opcji. W poludnie zjawil sie gosc - jak sie okazalo moj przewodnik, zaaranzowany przez wlascicielke hotelu. Mial wlosy lekko dluzsze, przygladzone wyraznie na jeden bok, pociagniete brylantyna i brak 4 dolnych zebow, na imie mu bylo Uriel, i na metr od niego jechalo alkoholem (przez co chyba mialam pewne trudnosci ze zrozumieniem co mowi). Aha, bo tutaj sie sporo pije, i to tak od rana - przed poludniem, liczne, male, ciemne knajpki sa zaludnione i nawet ja mialam opory zeby tam wejsc chociazby po to, zeby sie rozejrzec. Coz tutejsi gorale, tak jak u nas za kolnierz nie wylewaja;)Tak czy owak umowilismy sie z Urielem na 14ta. Punkt 14ta wyruszylismy. Uriel tylko zapytal czy mam jakies doswiadczenie z konmi. Jakies tam mam mowie, ale nie za duze... Ale calkiem niezle mi szlo. Wiec juz za miastem Uriel pyta "Te gusta galopar?" Czy ja lubie galopowac? Claro, que si! No i zaczela sie prawdziwa jazda! Jaki czad! Kto by mi w Polsce pozwolil galopowac... tam tylko siedz prosto, kolana tu, kostki tam, palce obciagnie i anglezowanie, nudy... A tutaj trzeba bylo sie skupic na tym zeby sie utrzymac na grzbiecie. Po pierwszej godzinie nabawillam sie odciskow na rekach i otarc od kurczowego trzymania sie siodla. Potem, po zaobserwowaniu jak robi to moj mistrz lejc, zmienlam taktyke i profesjonalniej panowalam nad sytuacja, nad koniem niekoniecznie - caly czas nie bardzo sie mnie sluchal. No wiec mknelismy sobie na tych koniach jak cowboye po prerii. To byla jedna z fajniejszych przygod tu w Kolumbii. Bo procz szalonej jazdy (oczywiscie nie caly czas szalonej, bo kon sie zmeczyl:) caly czas towarzyszyly nam fantastyczne krajobrazy - szczegolnie w przeleczy/przewezeniu rzeki Magdaleny i te magiczne prekolumbijskie miejsca, do ktorych zajezdzalismy - a tam swiatynie, tumby i posagi... A wszystko nie do konca poznne, wyjasnione, istnieja tylko pewne hipotezy... Uriel, jak sie okazalo tylko zional alkoholem ale umysl mial trzezwy i mial dosc szeroka wiedze historyczna na temat odwiedznych miejsc i istniejacych hipotez.
Ech, bylo naprawde super! Jeszcze troche umiejetnosci jak panowac nad koniem i czlowiek moze poczuc sie dziko wolnym:)) W kazdym razie od tej chwili jestem fanka jazdy konnej...
ooops... and 2 years and 6 days have gone...
11 years ago
2 comments:
No o wiele rzeczy Cię podejrzewałam ale nie o jazdę konną:). I to z takim przystojniaczkiem... A że miał pewne drobne braki w uzębieniu, to wiesz... nie o to:):). Jestem strasznie ciekawa zdjęć z tej wyprawy i mam nadzieję, że we wrześniu znajdziesz trochę czasu i zawitasz do Poznania lub wymyślimy jakiś inny przyczółek do rozmów:).
Pozdrówka i wracaj cała. Pa. Kasia
Sama sie nie podejrzewalam... Ale tylko galopowanie mnie bawi i tylko z przystojniaczkami;) Zartowalam...
Cos tam wymyslimy na pewno... np. Gbg to fajne miejsce na przyczolek:)
Post a Comment