No, to nadrobilam troche zaleglosci... bo w tej chwili bawie w zupelnie innych klimatach - andyjskich - w San Agustin. Po dosc wyczerpujacej podrozy dzien i noc czy noc i dzien. Po drodze zahaczylam o miasteczko Popayan, bo wypadalo... przewodnik LP nazwal je perla kolonialnej architektury, bialym miastem a jeszcze ktos mi powiedzial,ze jest ladniejsze niz Cartagena. No i rzeczywiscie bylo urocze, klimat jak sprzed setek lat ale troche senne, pewnie dlatego ze byl to niedzielny poranek. Pokrecilam sie z 2 godz i nic tam po mnie - jak dla mnie - Cartagena ciekawsza. Z Popayan busem wyruszylam do miasteczka ukrytego za 7 gorami i 7 lasami - San Agustin. Podroz busem trwala 7 godz i miala swoj urok - z powodu pieknych zmieniajacych sie andyjskich krajobrazow i muzy na maxa jaka raczyl nas kierowca (glosnik wisial mi nad glowa), do tego jedna z pasazerek byla kura. Jedna, jedyna kura - nie wiem czy ktos wiozl ja ze soba z powodow sentymentalnych (jak Borat) czy tez na rosol. Bus po tych kretych, gorskich drogach poruszal sie z predkoscia 25-35 km/h... (pasazerowie wszystkich autobusow tutaj moga monitorowac predkosc, bo zawsze wyswietla sie cyfrowo w widocznym dla pasazerow miejscu). Ech, zamykaja kafeje - zobaczcie sobie
http://www.sanagustin.com.co/, jeszcze jutro tu jestem, jutro w nocy przemieszczam sie do Bogoty..
No comments:
Post a Comment