Hurra! Lot przebukowany! Urodziny obchodze wiec nad Pacyfikiem... Tak sobie pomyslalam, ze to miejsce troche lepsze niz inne zeby celebrowac wieczor butelka(ami) wina:)
Dzis jestem po kilkugodzinnej szkolce survivalowej pod tytulem jak zorganizowac sobie zycie w selvie:) Zalatwiono mi super-przewodnika, chlopaka z puebla (Dzamel), ktory o dzunglii wie chyba wszystko. Swoja wiedza zdumiewal mnie na kazdym kroku, z maczeta w dloni sie chyba urodzil (m.in.blyskawicznie wyciosal ´stol´ i ´siedzenia´ zeby spozyc lunch w nalezytych warunkach), do tego rozpoznawal rozne magiczne rosliny, uzywane przez szamanow i czarownice... a ja coz - niekoniecznie wszystko pamietam i niekoniecznie wszystko zrozumialam... ale chyba wiem jak dobrac liscie z wlasciwej palmy zeby zbudowac dach nad glowa (tak, by deszcz nie przeciekal!); bardzo praktyczna umiejetnosc, ktora na pewno przyda mi sie w zyciu;) szczegolnie w Szwecji, gdzie ciagle pada;) Zawsze tez mialam ochote pobujac sie na prawdziwych lianach - jak tarzan - i dzis moglam bujac sie do upadlego; doslownie do upadlego, bo niektore liana niekoniecznie byly ´zamontowane´ na drzewach tak jak by sie oczekiwalo...Pokonalismy niezly kawalek dzunglowych bezdrozy, jednak nie udalo nam sie niestety natrafic na zadne mniej lub bardziej jadowite weze czy wieksze dzikie zwierza. I tak - nie wiem kiedy (oboje bylismy bez zegarkow) - ale zeszlo nam ponad 8 godzin, wliczajac jakies pol godziny bezruchu w oczekiwaniu az minie makabryczna ulewa i ok. polgodzinne taplanie sie w rzece w ubraniu i butach, zeby pozbyc sie troche blota...
Dzamel po drodze opowiedzial mi jak to paramilitares zabili mu brata pare miesiecy temu; byl sternikiem lanczii, ktora transportowala ´towar´ do Panamy.
Aha - no bo tutaj z racji bliskosci granicy z Panama (6godz statkiem)- punktu przerzutowego koki do Stanow, przebiega trasa przemytnicza. Podobna pare tygodni temu przechwycono ladunek 6-7 ton. Przy okazji troche towaru zatonelo i mieszkancy rzucili sie zeby wylawiac a potem pierwotny wlasciciel odkupowal od nich za wciaz niezla cene - relacja z lokalnego baru przy hotelu. Na potwierdzenie znajomy pokazal mi zolnierska lajbe z beczkami - podobno - pelnymi koki... Dzamel wczesniej pracowal w selvie, ale od niedawna tez jest sternikiem lanczii i tez plywa do Panamy - nie wiem z czym - mowil, ze z ´towarem´byl tylko dwa razy, bo go brat namowil...
Ech, ciekawy to zakatek na Ziemii... bawie tu do srody.
Jutro byc moze udam sie w podroz do Nuqui motorem (raaany, kiedy ja ostatnio na motorze siedzialam... a tu prawie wszyscy tu jezdza motorami) a potem lanczia (mam nadzieje ze sie nie przewroci:)
Dzis jestem po kilkugodzinnej szkolce survivalowej pod tytulem jak zorganizowac sobie zycie w selvie:) Zalatwiono mi super-przewodnika, chlopaka z puebla (Dzamel), ktory o dzunglii wie chyba wszystko. Swoja wiedza zdumiewal mnie na kazdym kroku, z maczeta w dloni sie chyba urodzil (m.in.blyskawicznie wyciosal ´stol´ i ´siedzenia´ zeby spozyc lunch w nalezytych warunkach), do tego rozpoznawal rozne magiczne rosliny, uzywane przez szamanow i czarownice... a ja coz - niekoniecznie wszystko pamietam i niekoniecznie wszystko zrozumialam... ale chyba wiem jak dobrac liscie z wlasciwej palmy zeby zbudowac dach nad glowa (tak, by deszcz nie przeciekal!); bardzo praktyczna umiejetnosc, ktora na pewno przyda mi sie w zyciu;) szczegolnie w Szwecji, gdzie ciagle pada;) Zawsze tez mialam ochote pobujac sie na prawdziwych lianach - jak tarzan - i dzis moglam bujac sie do upadlego; doslownie do upadlego, bo niektore liana niekoniecznie byly ´zamontowane´ na drzewach tak jak by sie oczekiwalo...Pokonalismy niezly kawalek dzunglowych bezdrozy, jednak nie udalo nam sie niestety natrafic na zadne mniej lub bardziej jadowite weze czy wieksze dzikie zwierza. I tak - nie wiem kiedy (oboje bylismy bez zegarkow) - ale zeszlo nam ponad 8 godzin, wliczajac jakies pol godziny bezruchu w oczekiwaniu az minie makabryczna ulewa i ok. polgodzinne taplanie sie w rzece w ubraniu i butach, zeby pozbyc sie troche blota...
Dzamel po drodze opowiedzial mi jak to paramilitares zabili mu brata pare miesiecy temu; byl sternikiem lanczii, ktora transportowala ´towar´ do Panamy.
Aha - no bo tutaj z racji bliskosci granicy z Panama (6godz statkiem)- punktu przerzutowego koki do Stanow, przebiega trasa przemytnicza. Podobna pare tygodni temu przechwycono ladunek 6-7 ton. Przy okazji troche towaru zatonelo i mieszkancy rzucili sie zeby wylawiac a potem pierwotny wlasciciel odkupowal od nich za wciaz niezla cene - relacja z lokalnego baru przy hotelu. Na potwierdzenie znajomy pokazal mi zolnierska lajbe z beczkami - podobno - pelnymi koki... Dzamel wczesniej pracowal w selvie, ale od niedawna tez jest sternikiem lanczii i tez plywa do Panamy - nie wiem z czym - mowil, ze z ´towarem´byl tylko dwa razy, bo go brat namowil...
Ech, ciekawy to zakatek na Ziemii... bawie tu do srody.
Jutro byc moze udam sie w podroz do Nuqui motorem (raaany, kiedy ja ostatnio na motorze siedzialam... a tu prawie wszyscy tu jezdza motorami) a potem lanczia (mam nadzieje ze sie nie przewroci:)
3 comments:
Najlepsze życzenia urodzinowe Ada! Tym razem zyczę Tobie żebyś cało i zdrowo wrócila z tego dzikiego kraju i pamietaj... broń Boze żadnej koki:):), a reszta po powrocie. Duza buzka. Pa i pamietaj, ze jestem Twoją blogową fanka. Kasia
Czesc kolezanko! Wszystkiego najlepszego od naszej trojki! :)
W Gbg niezmiennie pada i nie nie chce sie rozpogodzic... czyli czesciowo podobnie do pogody kolumbijskiej :) z tym, ze ja nie taplam sie w rzece (jeszcze), zeby pozbyc sie blota :)
Baw sie dobrze i wracaj bezpiecznie :)
Kasia G
Dziewczyny! Wielkie dzieki za zyczenia! Sie czlowiek starzeje... dobrze chociaz, ze sie przy tym dobrze bawi:))) Pozdrowka!
Post a Comment