Sunday, July 20, 2008

Gdzieś trzeba pojechać... i dlaczego własnie do Ekwadoru

Coż, rok minął niepostrzezenie i znów czas sie zabawic gdzies ’na koncu swiata’...
Od tygodni zastanawialam sie jaki prezent sobie zrobić, dokad sie zabrac tym razem; przy czym obszar zastanawiania byl z gory dość mocno zawezony – polnocna czesc Ameryki Poludniowej. Wykluczajac zaliczona Wenezuele i Kolumbie – nie bylo innego wyjscia – jakbym nie kombinowala padalo mi na Ekwador.
Cale to zastanawianie sie dlugo nie przeradzalo sie w jakies aktywnosci przygotowawcze, nie wspomiunajac o decyzjach... Po 3 wyprawach do Ameryki Południowej chyba emocje mi lekko opadly... no bo co... znów dżungla, znów Andy, dzikie wybrzeże Karaibskie czy Pacyfiku... a z dugiej strony – do cholery! – czyz może byc gdzies wspanialej? Nieustannie mi tęskno do latynoskiej beztroski, radości i intensywnosci życia i ich mańany...Wiec dokladnie miesiac przed urlopem, usiadlam i kupilam bilet do Quito i juz. Po jakichs trzech dniach dotarlo do mnie ze jade do Ekwadoru... a skoro tak, to poszłam i kupiłam przewodnik.
Tutaj zawiodłam sama siebie. Po latach zdradziłam swojego niezawodnego partnera... Towarzyszyl mi od lat i byl prawie niezawodny, naprawde nie chcialam go zmieniac. Zawsze czulam sie z nim bezpiecznie. – no moze w Kolumbii troche nie do konca sie spisal w tych bardziej odległych terenach. Jednak nie było go w momencie kiedy go potrzebowałam i mimo silnego przywiazania zamiast Lonely Planet – wzielam z polki przewodnik Rough Guides. Ma wady – jest troche grubszy i cięższy ale z pewnoscia odplaci sie wiekszym zasobem informacji;)
Generalnie mam lenia i żadnych szczegolnych ambicji w tym roku. Temat postanowiłam potraktowac zupełnie lajtowo. Żadne extreme, zadnego zrywu z motyką na książyc jak np próba wspinaczki na Cotopaxi (prawie 6000m). Ale też nie bede uprawic turystyki emeryckiej i odpuszcze sobie pewne wydeptane szlaki – np. tygodniowy rejs po Wyspach Galapagos. W sumie nie wiem co bede tam robic bo, dzunglowa rekreacja typu łowienie piranii, pływanie z różowymi delfinami czy oglądanie ognistych oczu kajmanow nocą tez mi sie znudzila. Z tego typu aktywnosci chetnie powtorzylabym przygode z anakonda i potrzymała bestie w ramionach...
No to chyba pojade tam po prostu po to zeby pogadac sobie z lokalesami, przespacerowac sie przez rownik, jesc słodkie mango na sniadanie, bujac w hamaku itp. Może jeszce wpadne na Cejrowskiego na jakiejs sciezce, bo przecież Ekwador to jego obecna ojczyzna ale nie bede sie denerwowac.
Wstępny plan – jak widac, kompletnie nie sprecyzowany – mimo wszystko brzmi całkiem nieźle... Ale jeszcze dwa tygodnie do godziny zero - wylot 4go sierpnia.
Trzeba jeszcze troche popracowac, odwiedzic Polske, zabawic sie na Kasi i Rodriga weselu i wtedy wyruszyć:)