Thursday, January 13, 2011

I nadeszła Rewolucja Zielonych Koktaili

m
Polecam! Wszystkim!!! Zielone koktaile dodadzą zdrowia, sił i urodyJ  Jestem na początku tej „rewolucji” ale nasłuchałam sie sporo o fantastycznych efektach... Ja liczę, że przy okazji pozbędę sie swoich wszelkich skłonności do alergii, z czasem będę mogła pić mleko i jogurty, no i będę piękna i powabnaJ I oby nie zielona...

Kupiłam książkę „Rewolucja zielonych koktaili” Viktorii Boutenko, chociaż – jak sie okazało - miałam kupić inną tej samej autorki Green for life ale nie było w Merlinie, chyba nie przetłumaczono na polski... Obie w tym samym temacie, tylko na tę moją składają sie głównie przepisy na te koktaile. Ale to mi wystarczyło, żeby po powrocie do Szwecji przystąpić do dzieła.

Pierwszy koktail wyszedł mi...pomarańczowy. Składał się z: 1 sałaty masłowej, 1 filiżanki namoczonych jagód goji, 2 łodyg selera naciowego, 1 mango, 3 mandarynek i 1 filiżanki wody. Ten kolor, to z powodu zderzenia czerwonego koloru owoców goji z zieloną sałatą... Był całkiem, całkiem w smaku. Dziś go dokończyłam. Przy okazji dowiedziałam sie co to za skarb te jagody goji, zwane "czerwonymi diamentami"! Ciekawym polecam link: http://www.zdrowylink.pl/owoce-goji.

Wczoraj  był koktail z: 2 filiżanek szpinaku, 1 mango, 1 banana, 1 filiżanki kawałków ananasa, 1 filiżanki wody. Przesmaczny i orzeźwiający. Czarek po wypiciu calego kubka nie zdołał rozpoznać żadnego składnika – mając 3 albo i 4 szanse!

A dziś był z:  2 filiżankek natki pietruszki, 1 dużego mango, 1 kaki, 3 pomaranczy, 1 filiżanki wody. Mmmniami. Chociaż czuć trochę tę pietruszkę...

Rewolucja wbrew nazwie w moim przypadku wprowadzana jest trochę softowo, żeby oszczędzić rewolucji Hanulce. Ale po trzecim dniu mleko wciąż jest białe, Hania czuje sie dobrze i oby tak dalej... Jak podrośnie też będzie piła zielone koktaile:)

A ideę zielonych koktaili zaszczepił we mnie Hakan, koleś „wyginający” mój nadwyrężony kręgosłup i niegdyś – jak jeszcze chodziłam – mój trener od kickboxingu. Sam pije koktaile od ponad 7-miu miesiecy i jest wniebowzięty. Dostałam godzinny, motywacyjny wykład na ten temat ale nie do końca to do mnie przemawiało, po prostu spodziewałam się obrzydliwych smaków... I gdyby nie to, że tak opowiadał z pasją i dał mi spróbować szklaneczkę (i głupio mi było odmówić) w życiu nie przyszło by mi do głowy przygotowywanie a do tego spożywanie tych „napojów Shreka”... 

A tymczasem znalazłam sie w klubie fanów zielonych koktaili. W dodatku tych zagorzałych... One ponoć naprawdę uzdrawiają sfatygowany przez lata marnym trybem życia i niezdrowym odżywianiem organizm.

Teraz nie moge doczekać sie wiosny, bo składnikiem wielu koktaili są... listki mlecza. Jak tylko się zazieleni będę śmigać wśród traw i bez skrupułów biednym królikom podbierać ich ulubione liście.

I wkrótce zacznę nucić piosenkę Osieckiej "Zielono mi i spokojnie..." ;)
(oby mnie tylko w klatce nie zamknęli...)

Saturday, January 08, 2011

Wózko-sanki?


Nie wiem jak nazwać ten pojazd... chyba ogłoszę konkurs... Od dnia przyjazdu do Polski Hania na spacery wyjeżdża w obiekcie przedstawionym tu na zdjęciu. Ten śnieżny wehikuł jest pomysłu Czarka, składa sie z przymocowanej do sanek gondolki od wózka. Nie będę ukrywać, że pojazd zwraca uwagę i budzi szacunek wśród innych spacerujących. Jest praktyczny, lekki w prowadzeniu i szybki w montażu (na 3 gumki).  Niezastąpiony na tegoroczne śniegi. A przede wszystkim całkiem bezpieczny! Dotychczas przydarzyła nam sie mała, niegroźna wywrotka i kilka większych wychylen. Ale śnieg jest miękki a sanki nie za wysokie...




Monday, January 03, 2011

Małe szczęścia Hani, czyli co Hania lubi, cz 1.

.
Hania lubi:

Rybkę Nemo. To  taka spora naklejka skalara w czerwono-żółte paski, w którą niegdys mogła wpatrywać sie do 5 minut z niezmienną fascynacją i radością, wyrażaną między innymi poprzez intensywne machanie rękami i nogami. Teraz rybka lekko sie znudziła ale wciąz z zainteresowaniem Hania zawiesza na niej oko na dłuższą chwile.

Kołysanki – i to w moim wykonaniu! Jedną z trzech czy czterech dyżurnych kołysanek jest o królewnie złotowłosej, co cudny miała sen. Amatorsko zagram ją nawet na pianinie. Setki razy ją śpiewałam ale według Czarka wciąż nie osiągnęłam perfekcji. Pewnie dlatego, że za każdym razem troche albo zupełnie inaczej mi wychodzi. Wydaje mi się jednak, że mój marny wokal mocno się rozwija przy Hani. Chociaz moja rodzina, po kilkunastodniowym pobycie, może być odmiennego zdania...

Kąpiele. W Szwecji Hania była kąpana co drugi, trzeci dzień czy czasem jak się udało. Ktoś by rzekł, że dziecko było trochę zapuszczone... ale tak - mniej więcej -brzmiały zalecenia pielegniarki, żeby nie przesuszać skóry dziecka. Ale tutaj, w asyście babci, kąpiele uskuteczniamy codziennie, bardziej w ramach rozrywki dla Hani niż higieny. I ostatnio są to chwile czystej błogości.

A poza tym Hania lubi na przykład:
- zasypiać na ręce Czarka, zwisając jak miś koala, tylko odwrotnie (wbijajac sie dziąsłami w przedramie, ssąc je, czasami mlaskając głośno, obficie sie przy tym śliniąc)
- ssać namiętnie, do bólu swoje paluszki a czasem całą rękę..
- zabawe z ciocia Justyna w „zgadnij, zgadnij ile kulek ma nasz śniegulek"

I lubi też budzić sie o poranku – zawsze z tak radosnym, tak rozbrajającym uśmiechem na buzi, że, że normalnie nie wiem co... serce mięknie i pozostaje tylko ją uwielbiać:)

cdn.

Sunday, January 02, 2011

Niby dzieci i ryby głosu nie mają ale nakarmić je trzeba...

.
Pewnego dnia udało mi się wykarmić nie tylko Hanię pomimo, że moje dziecko nie pogardzi żadną dostępną kroplą mleka.... (a je coraz więcej i to jest jej ulubiony sposób spędzania wolnego czasu - przyssana do piersi zalicza prawdziwy odlot).

Otóż tego dnia, bodajże przed-przedwczoraj obdarowałam pokarmem również rybki. Po prostu były wygłodzone... Plywaly w dwóch dużych akwariach. W jednym – mniejsze, bardziej ruchliwe sztuki, w drugim – lekko podrosniete okazy. Nie wiem ile ich było - setka albo i dwie albo i mniej. Rybki zażerały się, to jest ssały mnie przez pół godziny... Przyznaję, ze bardzo przyjemne to nawet było. Najgorsze było tylko przełamanie oporu (mam na mysli wewnetrzny opór, ewentualny strach czy obrzydzenie a nie opór wody) i zanurzenie w akwarium odpowiednich czesci ciala. Ale mój opór byl nikły, trwał może ułamki sekund. Potem miałam kilkuminutowy atak śmiechu, wydało mi sie to zabawne a poza tym przyczajajace i ssace rybki mnie łaskotały. Fajnie było obserwowac jak jadly, płynnie robily rundke i wracaly. Czas lecial, rybki sobie podjadły a ja musiałam sie ewakuowac. A było mi żal, bo z całą powaga moge tu rzec, ze zdazylam sie do nich przywiazac. Naprawdę miałam ochotę je pogłaskać... I widzialam, ze one sie rozkrecily i chetnie jeszcze skorzystalyby z mojego pokarmu. Ale nie było wyjścia. Czas był limitowany. A ja nie dość, że je nakarmiłam te rybki, to musiałam jeszcze za to zapłacić! No bo odwiedziłam... Fish Spa! I tu od razu dodam, że skorzystać z niego mogą nie tylko matki karmiące:)

 
Może wszyscy wczesniej słyszeli o rybkach Garra Rufa ale ja się dowiedziałam raptem parę dni temu. Że w ogole istnieją i że są dostępne w Gorzowie. Niewtajemniczonym powinnam chyba ujawnić czym się żywią... Są mięsożerne i bardzo smakuje im nasz martwy naskórek. I chyba wszystko jasne... w ten oto naturalny sposób można zrobic sobie peeling np. stóp, taki softowy pedicure. Rece tez „obrabiaja” ale niewygodnie trzymac zanurzone razem z nogami. Rybki, nie mają zębów (na szczęście, inaczej krwawy bylby to zabieg) działają coś troche jak glonojady (chociaż nie wiem czy glonojady przypadkiem nie mają zębów). Efektem jest gładka, ładnie „wyślizgana” skóra. Polecam:)


Szczegóły znajdziecie na  http://www.thaimasaz.com/?fish-spa,21