Saturday, November 17, 2012

Królestwo Bahrajnu. Słyszeliście o nim?


Położone na wyspach u wybrzeży Arabii Saudyjskiej, raptem pół godziny lotu z Dubaju. Finansowe zaplecze dla banków i instytucji finansowych, szczególnie tych zwiazaych z przemysłem naftowym.Otwiera sie również na turystykę chociaż szcególnych atrakcji tutaj nie za wiele... Gdzie okiem sięgnąć tam pustynia... Niby wybrzeże wokół ale kąpielisk i turystycznych plaż jak na lekarstwo.

Arabia Saudyjska to ’Wielki Brat’ malutkiego Bahrajnu. 75% ich narodowego przychodu pochodzi z exploatacji złóż położonych na granicy obu krajów. Sęk w tym, że wydobycie kontrolowane i przeprowadzane jest przez SaudiArabów, którzy wypłacaja Bahrajnowi ich dolę. Co oczywiście znaczy, że Wielki Brat zawsze sie może zdenerować i przeykręcić kurek - ale o tym później.

Najbardziej zaskakującą dla mnie wiadomością dotyczącą tego kraju jest fakt, że Bahrajn ‘wykrada’ ląd morzu... Przejeżdżamy przez most łączący 2 wyspy i widzę na własne oczy usypane wały u wybrzeża, otaczające ogromny plac - jeszcze lekko mokry ale już prawie gotowy pod zabudowę . Podobno 15% głownej wyspy Bahrajnu to ziemia wydarta morzu... Nie chce mi się wierzyć ale tak twierdzi Hassan*. Jest tu bardzo płytko co ułatwia robotę. Niestety ten proceder nie jest obojętny dla środowiska:(

Jest poniedziałek 5-tego listopada. Co ja tutaj robię? Odwiedzam klienta – powinnam dodać, że mojego największego klienta... Mkniemy błyszczacym lexusem jeepem Hassana do jego drukarni. Dzień wcześniej zwiedziliśmy jego drukarnię w Dubaju. Ta w Bahrajnie specjalizuje sie w commercial & security printing, w Dubaju drukuje książki, głównie edukacyjne na rynek angielski i w dużej mierze z naszego papieru. Wróciliśmy do biura-centrali w centrum Manamy, tam w końcu spotkałam jakieś pracujące kobiety -  importowane i bardziej odziane - lokalne. Hassan jest szalenie miłym i skromnycm człowiekiem, choć niemożliwie bogatym. Pracuje od rana do wieczora (z dwugodzinna przerwą na lunch w domu), bo lubi. Trójka dzieci już na studiach, w Stanach... Rozmawiamy nie tylko o naszej współpracy ale Hassan doradza nam o innych możliwościach/klientach w regionie. Niestety w dobie kryzysu i ekspansji Chińczyków i Koreańczyków - limitowanych. Ale oczywiście nie będę o tym tutaj przynudzać. Chyba, że ktoś jest zainteresowany sprzedażą papieru graficznego na Bliskim Wschodzie...

W Bahrajnie jest niespokojnie. W tamtym roku podczas manifestacji zabito 80 osób, aresztowano wielu opozycjonistów, m.in. sąsiada Hassana. Torturowano go przez 6 tygodni, potem skazano na 5 lat więzienia. Był jednym z liderów opzycji. W drodze na kolację przejeżdżamy obok placu na którym odbyła sie ta manifestacja. Nie do wiary! Ten plac otoczony jest opancerzonymi wozami policyjnymi czy wojskowymi (w sumie to nie wiem czy opancerzonym ale tak nieźle brzmi, a i rzeczywiściwe wyglądały bardzo solidnie) i cały czas obowiązuje tam zakaz wstępu. A minął już ponad rok o ile nie półtora od tego wydarzenia...Widok smutny, niesamowity, szokujący...
Bahrajn - rozruchy. AFP.

W ciągu dnia dzwonię do domu, żeby zameldować że wszystko w porządku itp. A tata mówi, że w TVN24 informowali o bombie w Bahrajnie i 2 zabitych... Co? Bomba? Niemożliwe... Nic nie słyszałam, nic nie widziałam. Zagooglałam dopiero po powrocie i znalazłam ten artykuł: http://konflikty.wp.pl/kat,1020345,title,Bahrajn-dwoch-zabitych-w-serii-wybuchow-w-stolicy , uwiarygodniony tym zdjęciem, które zapożyczyłam z tej stronki.

W kraju wrze pod powierzchnią, wg Hassana coś się wkrótce musi wydarzyć. Król nie odpuszcza, trzyma się kurczowo swoich ’ideałów’, nie chce pozwolić na jakąś demokrację, bo narazi się jeszcze na gniew Wielkiego Brata, który to jest jednym z bardziej skrajnych przypadków arabskiego/islamskiego konserwatyzmu.
W Bahrajnie 50% ludności to lokalesi, reszta to importowana siła robocza z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Filipin. Imigranci są raczaj neutralni - chyba, że wcieleni do wojska/policji...
Hassan liczy na interwnecję Zachodu jak dojdzie po raz kolejny do krwawych rozruchów czy dotkliwego łamania praw człowieka. Czy to się wydarzy... hmmm ktoś bedzie chciał wkurzyc Saudyjczyków-  źródło ropy i milionów dla zachodnich firm? Ale nie traćmy nadziei..
To był główny temat rozmów podczas naszej kolacji w dość luksusowym przybytku - ogromnym kompleksie rekreacyjno – hotelowym, należącym do... premiera tego kraju. Wszyscy u szczytów władzy są tu niemożliwie bogaci, bo powszechnie wiadomo, że są skorumpowani tak, że bardziej się nie da.

Wieczorkiem przez chwilę miałam okazję poczuć sie jak za starych dawnych czasów.... Przed kolacją wyrwałam się sama na godzinkę, żeby zwiedzić souk/rynek (chociaż Hassan nalegał aby ich firmowy kierowca służył nam za przewodnika, gdybyśmy chciali coś zwiedzić... ale co to za frajda).
Od razu na wejściu zamarzyłam żeby mieć czapkę niewidkę. Sprzedawcy osaczali mnie jakbym była ich jedyną okazją/ofiarą na zrobienie deal-u stulecia a przynajmniej deal-u dnia. Ja tymczasem byłam zawiedziona asortymentem - większość towaru to tzw ‘chińszczyzna’. A ja bardzo chciałam kupić coś bahrajńskiego... Weszłam w końcu do sklepiku z folkorystycznie wyglądającymi wyrobami. Spodobał mi się wazonik. Pan mówi, że to... z Turcji. Oglądam uroczy dywanik - pan donosi, że on z Indii. A może kolorowe apaszki... nieee... też z Indii itp itd.. A coś z Bahrajnu? pytam. Yyyyy, po dłuższej chwili zastanowienia pokazuje małe, dekoracyjne fajki wodne. Nie zrobiły na mnie wrażenia, znaczy, straszna tandeta to była. Zdałam sobie sprawę, że w tym kraju prawie nic się nie produkuje... Ale nie zawsze tak było... wg opowieści Hassana, niegdyś, przez kilka stuleci Bahrajn słynął z połowu pereł (pearl diving), co było głównym źródłem utrzymania dla większości ludności do lat 30-tych poprzedniego wieku (niezbyt z resztą bezpiecznym). Potem odkryto złoża ropy... a azjaci zaczęli sztuczne hodowle pereł...

Hassan podpowiedział (też po chwili namysłu), że jako pamiątkę mogłabym sobie kupić drewnianą szkatułkę - miniaturkę skrzyń używanyvh przed laty jako szafy w domach. Rzeczywiście były na lotnisku ale po cholere mi taka szkatułka... wolałabym oryginalną wielką skrzynię...

A wracając do spaceru, gdzieś w bocznych drogach, mogłam dostrzeć ‘obrazki’ jakie pamiętam z podróży np. do Syrii - grupki starszych Arabów odzianych w dżalabije i chusty na głowie, spokojnie popijących herbatke przed domami. Jakby czas się dla nich zatrzymał... Ciekawe o czym rozmawiają... Gdy w Syrii przed niemal 10-cioma laty byliśmy zapraszani na taką herbatkę, wypytywano nas o Lecha Wałęsę i Papieża – na wieść, że jesteśmy z Polski. Ubolewali też, że wszyscy Arabowie w oczach świata to terroryści, bo byliśmy tam krótko po atakach 11 września na WTC. Ruch turystyczny w Syrii zmalał wtedy do niemal zera... więc dość mocno na tym ucierpieli.

A tymczasem minął 1 dzień w Bahrajnie. Nazajutrz czekała mnie pobudka o 5-tej. Po 8-smej lot do Kuwejtu. Kolejna krótka noc, trochę stresu a w dodatku w kraju do którego zmierzamy alkohol jest surowo wzrbroniony (w Bahrajnie raczyliśmy się butelką wina do kolacji)... Wytrzymam to tempo? Podróże służbowe też mogą być extremalne...

Wyjeżdżając trzymam kciuki za Bahrajn...           

* Imie zmienione

Thursday, September 13, 2012

Igłoterapia


Ostatnio zostałam fanką Grupona. Mój najbardziej oryginalny zakup to 5 sesji akupunktury...

Zabukowałam się, pani okazała się oryginalną Chinką z dość długim stażem w Szwecji.
Kiedy już sie skomunikowałyśmy, że ja bardzo marnie mówię po szwedzku a ona marnie po angielsku (jej szwedzki też nie jest 100% szwedzkim) nie pozostawało mi nic innego niż dać z siebie wszystko, żeby opisać swoją przypadłość po szwedzku. Zaliczyłam już tych 5 sesji ale wciąż nie jestem pewna czy pani Chinka tak do końca zrozumiała z czym mam problem...

Zastanawiałam się na co przeznaczyć tę akupunkture i postanowiłam spróbować wyleczyć swoje zatoki. Od lat prześladują mnie, prawie codziennie rano wstaje z zadżumionymi zatokami, dopiero jak już trochę poprzebywam w pionie jest lepiej.
Pani zmierzyła mi puls, w jednej ręce, potem drugiej, obejrzała język - ta procedura będzie się powtarzała przy każdej wizycie – i oceniła, że to z pewnością ma zwiazek z żołądkiem i że może mi pomóc. 


Zaległam więc na leżance, mniej więcej wiedzialam czego się spodziewać, bo parę lat temu przy jakiejś okazji, w ramach rozrywki czy z ciekawości zaserwowałam sobie raz akupunkturę twarzy (chyba przeciw zmarszczkom).
No więc Pani Chinka po kolei pakowała we mnie igły, czasem wręcz nieodczuwalnie, czasem trochę brutalniej - w sensie boleśniej, kilka w czoło, po jednej na czubek głowy, dłonie, na środek brzucha, łydki i przy kostkach. Przykryła mnie czymś w rodzju aluminiowej folii i sobie poszła. A ja zaczęłam oddychać. Zaczęłam oddychać i stwierdziłam, że nie mogę za głęboko oddychać, bo ta igła w brzuchu strasznie mnie kłuła. Dyskomfort to za mało żeby określić ten ból. Przez moment wpadłam w panikę, drzwi zamkniete, kobieta sobie gdzieś poszła a ja tu leże naszpikowana igłami... przecież coś się może stać a nikogo obok nie ma! Oczami wyobraźni już widziałam siebie pędzącą przez korytarz w poszukiwaniu ratunku, z tymi igłami oczywiście wbitymi w miejsca wczesniej opisane... Oby tylko sie nie potknac... chocby w wyobrazni;)
Potem zaczęłam stosować wprowadzanie w życie wiedzy teoretycznej, z jogi i paru filmów (np dokument o bezbolesnym porodzie) że tak naprawade ból nie „boli” brzucha tylko mózg otrzymał takie sygnały i panikuje. Więc zaczęłam ignorować ten brzuch i udawać, że nic mnie nie boli i trochę pomogło.

Za drugim razem natomiast miałam kompletny odlot, zasnęłam błogim snem i  byłam rozczarowana jak pani Chinka wrocila i oznajmila, że już koniec. Dodatkowo dogrzewała mi brzuch jakąś lampa, to chyba mnie wprowadzilo w letarg jak kota wygrzewajacego sie na parapecie.

Za trzecim razem po standardowej sesji miałam położyć się na brzuchu a Pani wbijała mi się dokładnie wzdłuż kręgosłupa, przy każdym kręgu z prawej i lewej strony. Po czym powiedziała, że mogę wstać. Ja na to, słucham?’ Ona, że wstać i nawet ubrać się... Myślę sobie naprawde marny ten mój szwedzki albo jej... jak to wstać? Z tymi iglami? W końcu sama pytam ‘mam wstać?’ Ona, że tak... Pomyślałam, ze może żeby wzmóc efekt mam się poruszać z tymi igłami, cos zrobic... no to wstaję, ostrożnie na ile potrafię, ruchami jeżozwierza. Po czym ona powtarza, że moge się ubrać!!! Oszalała kobieta! W końcu patrzy na mnie zdezorientowaną i wybucha salwą śmiechu. Okazało się, że nie miałam w plecach żadnej igły, bo ona tylka nakłuwała mnie, nie zostawaijąc igieł, po prostu ‘podziurkowała’ mi plecy...
Dzisiaj mialam piata sesje i znow niemal godzinny odlot...

Pewnie niektórzy zastanawiają sie czy jest jakiś efekt. Sama nie wiem, chyba troche tak ale nie tak do konca. Na pewno jest uboczny, dziwny – mialam strasznie suchy język. Jeszcze dam sobie i jej szanse i zalicze pare sesji... 


Ona ciagle mowila/pytala o bol glowy a ja tlumaczylam, ze ta glowa mnie nie boli tylko mam 'zadzumione' zatoki rano i czasem nos. Dlatego nie mam pewnosci czy tak do konca sie dogadalysmy....

Tuesday, September 11, 2012

Mmmm... zdrowe i słodkie



Tak się zastanawiałam od czego by tu zacząć po tak długiej przerwie... i samo z siebie wyszło, że będzie słodki temat. Kiedys już wrzuciłam tu przepis na ciacho bananowo-jabłkowe z płatkami owsianymi. Sama zrobiłam je z 10 razy (a moze mniej) aż nam sie znudziło i więcej nic już nic nie wypiekałam.
Ale niedawno w jakimś kolorowym piśmie natknęłam się (całkiem przez przypadek, normalnie nie studiuję za bardzo stron kolinarnych w gazetach:) na przepis na domowe ciacho musli. Wcześniej jakos nie wpadłam na to, że można samemu sobie przygotować taka zdrowa slodka przekaske....

Gazetę gdzieś zgubiłam ale zagooglałam i najbardziej przypasował mi przepis dostępny pod tym linkiem: Jak-zrobic-batony-zbozowe

Nasi weekendowi goście sprzed paru tygodni byli całkiem zachwyceni moim słodkim dziełem a conajmniej im smakowało, bo poproszono mnie o przepis, który to obiecałam tu wrzucić, co niniejszym czynię.

Dla zainteresowanych pare praktycznych uwag;  
* moje ilości były trochę na oko ale  polecam podwojoną porcję orzechów (różnych)
*dodałam m.in. suszone morele ale kiepsko mi się smakowo komponowały, lepiej sprawdzily się suszone śliwki.
*w przepisie sugerują, żeby wszystkie suche produkty razem podpiec jednak pewne rzeczy lepiej osobno podpiekać czy podsmażać, bo moga miec inną temperature podpiekania, okazało się, że szczególnie prażone orzeszki ziemne niekoniecznie potrzebują kolejnego podprażania...
Ja włączyłam całość (nie z własnej inicjatywy) na opcję grillowania w piekarniku i po bardzo krotkiej chwili cały wierzch zrobił się czarny, co doprowadziło mnie do porzucenia pracy do następnego dnia, ponieważ trafił mnie szlag. Zatem grillowania nie polecam.
Za drugim razem (bo tydzień pozniej zrobiłam je jeszcze raz) osobno podprażałam słonecznik, dynie, płatki (prażonych orzechów już nie)
*Największe wyzwanie to, oprócz uniknięcia przypalenia, wymieszanie wszystkich produktów sypkich ze spoiwem-karmelem. Chciałoby się dorobić i dolać tego karmelu żeby lepiej się mieszało, czego nie polecam, żeby nie przegiąć ze słodkością.

Ciacho czy raczej baton musli w rozmiarze XXXXL jest zdrowe na maxa ale też na maxa słodkie od tego cukru i miodu. Zastanawiałam sie z czego innego mniej słodkiego zrobić takie spoiwo i nic mi nie przyszło do głowy... Może ktoś ma jakiś pomysł?

Saturday, March 24, 2012

Radosna twórczość


I
Są tacy, których bolą uszy i nie mogą tego słuchać... natomiast Hania wprost uwielbia jak ja śpiewam. Ostatnio hitem są chyba wszystkim znane „Pieski małe dwa” (i „Psie smutki”).
Codziennie wieczorem przed snem przerabiam kilka razy cały text, do znudzenia... Ulubione zwrotki Hani to ta o biedronce (bo jak wiadomo do biedronek Hania ma słabość) i o pająku Zbychu. O Zbychu muszę zacytować, bo może nie wszyscy znają..

Pieski małe dwa poszły do obórki
Zobaczyły tam kiszone ogórki
A w ogórkach tych
Mieszkał sobie pająk Zbych (i tu rozlega się głośne "łaaaaa" Hani)
Sibą, sibą, sialalalala itd....

Ponieważ miałam już trochę dość wałkowania cały czas tego samego postanowiłam dopisać parę zwrotek... W każej jest jakieś kluczowe słowo, które wiem, że trafi do Hani i wywoła jakąś reakcję. A texty są oczywiście absurdalne (ale oryginał nie był lepszy;) ale się rymują;)


Pieski małe dwa poszły nad jezioro
Rozejrzały się dokładnie wokoło
Wskoczyły we krzaczki
Szczekały na kaczki.


Pieski małe dwa poszły do piwnicy
Zakopały się w ogromnej donicy
Kopią, kopią wciąż
Aż tam wylazł wieeelki wąż! (a tu sie rozlega "ssssssssss")


Pieski małe dwa wąchały krokusy
I cieszyły się jak małe dzikusy
Skakały do góry
Jak małe kangury. (hopa, hopa)
(Hania ma świra na pukcie krokusów, od kiedy zakwitły u nas na podwórku, z 10 razy dziennie trzeba ją podsadzać do okna, żeby mogła sobie popatrzeć i regularnie je odwiedza) 


Pieski małe dwa zapaliły trawkę
Odleciały tak, aż dostały czkawkę
Napiły się wody
I poszły na lody. (mniam, mniam)


Pieski małe dwa szorowały ząbki
Zamiast szczotek wzięły kąpielowe gąbki
Gdy ząbki umyły
Do łóżek wskoczyły.
(ta zwrotka ´- w przeciwienstwie do poprzedniej - ma miec charakter edukacyjny, bo Hania z myciem ząbków jest trochę na bakier... )

Pieski małe dwa marzyły o kocie
Który siedział tu, na pobliskim płocie
Kotek zrobił bam!!!
Pieski myślą mniam, mniam, mniam...
 
Pieski małe dwa biegły przez pustynie
Biegły, biegły aż znalazły jaskinie
Usiadły se w srodku
I śniły o kotku.... (kiti, kiti)


Pieski małe piły coś w jaskini
To co piły to nie było martini
Nagle słyszą: kwik, kwik, kwik
Bo tam mieszkał dziiiki dzik.


dopisane 09/04/;


Pieski małe dwa weszły raz do budki
Zobaczyły tam śmieszne krasnoludki
A krasnale skakały
Aż nóżki złamały.


Pieski małe dwa wyszły na podwórko
Zobaczyły tam kolorowe piórko
I ganiały koguty
Aż zgubiły buty...


Jak mi coś jeszcze przyjdzie do głowy to dopiszę... Jeżeli ktoś ma ochotę - zapraszam do podzielenia się swoją radosną twórczością...

Przy okazji w celach kronikalnych chciałam jeszcze tu odnotować, że od ponad tygodnia Hania z własnej woli i inicjatywy zasypia sama w swoim łóżeczku. Wcześniej były niekończące sie chwile ‘kotłowania się’ w łóżku, przutulania (i szczypania) a po zaśnięciu przenoszenie do łóżeczka ukradkiem.
Jak ulga stwierdziliśmy... Ale wczoraj poczułam, że brakuje mi tego wieczornego przytulania... chciałam ją trochę potulić po wejściu do sypialni ale Hania zdecydowanym „tam,tam” wskazując na łóżeczko ucięła temat... dzisiaj też... 

Wednesday, March 21, 2012

Wydarzyło się wczoraj cz1. Foto-story o kwiatkach.

1. Spoczęła Hania na ławeczce, bo to zwykle przez chwile jest niezła 'rozrywka' posiedziec sobie na takiej 'ławeczce' w nowym pokoju...  (często zmuszona jestem zasiąść obok dla towarzystwa).
2. Spoczynek był krótki, zerwała się na równe nogi, zrobiła spacer 'po równoważni' po czym dojrzała coś nowego, ciekawego...

3. To co nie umknłeło jej uwadze to kwiatki. A kwiatki były niesamowite, jak jakieś zaczarowane w ciągu jednej doby od zakupu urosły chyba z 10cm (a przynajmniej 5), a pączki  wyraźnie pęczniały z godziny na godzine i w ciągu niecałych 2 dni rozkwitły piękne żokilonarcyze (wyglądają jak żonkile a pachną jak narcyze).
4. Hania przyjrzała im się z bliska i przestudiowała pod kątem ewentualnej przydatności do zabawy...
5. Podrapała się w ucho, zastanawiając się jeszcze co z tym fantem zrobić...

6. Po chwili już wiedziała. Zafascynowały ją pozostałe pączki. Hania odnalazła szczególną przyjemność w ich... miażdżeniu
7. Zabawa stawała się jeszcze bardziej ekscytująca im bardziej oczywistym stawał się fakt, że jest to czynność: nielegalna, niedozwolona a wręcz zabroniona....

8. No i tu kończy się krótka historia o kwiatkach. Zafrasowała się Hania: "Ale jak to, dlaczego, niech ktoś mi wytłumaczy czemu nie można miętolić pączków kwiatów...?"








Saturday, March 17, 2012

A.

I
Hania niezmiennie od około 3 miesięcy twierdzi, że ma na imię A. Po prostu. A.

Na pytanie ‘jak masz na imie’ pada odpowiedź: A. Kto tu zrobił bałagan? A. (kto to posprząta? mama) . Kto tu napluł? A. Kto tak pięknie wygląda? A. (mówi Hania biegnąc do lustra). A powiedz Hania. A. Powiedz Ha-nia. A. I tak dalej...

My wciąż mówimy do niej Hania ale jak pisałam Hania należy do upartych bestii i może tak jej zostanie... Zastanawiałam więc się czy urząd szwedzki czy polski zaakaceptowałby i zarejestrował imię A... Chociaż to się pewnie jakoś załatwi ale czy ktokolwiek ma pomysł jak zdrobnić A...? Oprócz tego, że tak... A? :)



Sunday, March 04, 2012

Mały uparciuch

I
Od dawna obserwuję, że Hania ma swoje zdecydowane zdanie w wielu sprawach i jest do tego zdania niezmiernie przywiązana. Przejawia się to tym, że zupelnie nie zakłada innych opcji niż swoja własna idea. I najczęściej kompletnie nie mieści jej sie w głowie, że może być inaczej niż by tego chciala.

Chyba nie jest to tylko mój wlasny subiektywny pogląd, bo niezależnie od niego panie z Siedmiomilowego Lasu (przedszkola) wyraziły podobną opinię już po kilku dniach Hanii pobytu w przedszkolku. Niedawno opowiedzialy, że Hania wymyśliła (i w jakiś sposób je przekonała czy może raczej wymusiła?) żeby na zajęcia grupowe do pokoju przynosiły i sadzały ją w wysokim krzesełku do stołu/jedzenia. Panie łamały więc święte zasady demokracji (tak ważne tu w szwedzkim społeczeństwie) i sadzały ją w tym krzesełku pośród dzieci grzecznie usadowionych po turecku na ziemii, pod ścianami...

W domu przejawia się to w różnych sferach życia ale najczęściej dotyczy ubrania i jedzenia..

Na przyklad: zauważy czapke i życzy sobie żeby jej zalożyc i chodzi w niej po domu – chwilę albo i pól dnia. Bywa, że przy okazji ja też jestem ‘zaproszona’ do  ubrania swojej czapki i paradowania w niej po domu dla towarzystwa (czasami Czarek też – wiec śmigamy w tych czapkach jak jakaś rodzina czapeczników;). Ale to akurat nie jest szkodliwe - dobra prewencja dla moich zatok....

Sprawa dotyczy często butow lub skarpetek. Czasami Hania uprze się żeby założyc jej w domu kozaki i nie ma szans ściągnąć ich przez cale popoludnie – chyba, że brutalnie. Ostatnio na topie są jesienne buciki -  traktujemy je już jako ‘kapcie’. Parę tygodni temu nie udalo mi sie jej przekonac żeby sciagnac te buciki przed snem, zasnęla w nich, mi to jakoś umknęło i tak sobie spala w tych butach przez parę godzin, aż się nie zorientowaliśmy...

Raz uległam i pozwoliłam jej wykąpać się w skarpetkach. Oczywiście poprzedzone to było rozpaczliwym zamanifestowaniem tego kaprysu. Nie będę sprzeciwiać się dziecku w przypadku takiego drobiazgu i odmawiać radości  a jeszcze skarpetki się wypiorą – pomyśałam sobie....

Przy następnej kąpieli skarpetki nie wystarczyły. Hania siedząc w wannie domagała się ubrania... butów. Czy jej założyłam? Ha, zgadnijcie;)

Jeżeli chodzi o jedzenie ma Hania kilka swoich ulubionych produktów (np.kukurydza, makaron, maslo, ciacha, suszone śliwki, orzeszki, oliwki, jogurty, goji, paluszki) i dokładnie wie, gdzie, w której szafce, szufladzie czy półce w lodówce są ulokowane w kuchni. Jak przyjdzie jej na coś ochota, czy jej sie coś przypomni wędruje tam zaciągając kogoś i żeby nie było wątpliwości o co chodzi mówi „am, am”, próbuje otworzyć szafkę, wdrapywać jak jest wyżej, wiesza się na niej, itp.- wszelkimi sposobami wyraża swoje zdesperowanie i pełne zaanagażowanie sprawie.

Kiedyś naklonila niczego nie świadomą babcię żeby przystawila stołek, podsadzila ją nieco wyżej do odpowiedniej szafki i podala jej pudelko, w ktorym schowane były – ku zaskoczeniu babci (ale nie Hani) -  ciasteczka...

Ostatnio hitem jedzeniowym są suche chrupki/płatki śniadaniowe (takie do mleka). Hania najchętniej jadałaby je na śniadanie, obiad, kolację i podwieczorki. Nosi je sobie w kubeczku i podjada – są o różnych smakach, kształtach więc całkiem atrakcyjne (i na szczęście bezcukrowe i po części pełnoziarniste). My się cieszymy, że w ogóle coś je a Hania w euforii ich uwielbienia ostatnio dwa razy się z nimi kąpała i dwa razy z nimi zasypiała.

 A przykładów można by mnożyć...

Hmmm a co sie dzieje jak sprawy nie idą po jej mysli...? cóż, następuje rozpacz i bunt niby nie do poskromienia, człowiek ma wrażenie że świat się dziecku zawalił na głowę.....

Po czym okazuje się, że najczęściej dramat jest całkiem krótkotrwały, szczególnie po zaproponowaniu alternatywnych form rozrywki – chociaż w extremalnych przypadkach to nie zawsze działaJ
I