Sunday, June 12, 2011

Krótki żywot pewnego kaczęcia


Wszyscy sobie podjedli, i kaczki i Hania...


Taką mamy rozrywkę z Hanią –chodzimy całkiem regularnie karmić kaczki nad ‘nasze’ jeziorko. Sporo korzyści z tego wynika...
- trochę sportu dla mnie, bo spacer z 7,5 kilowym „balastem” w nosidełku, po skałkach, lekko pod górę, to jest to!

- radość dla oka, bo malownicze widoki na dolinę Molndal, motylki, zielono itp.


- święty spokój, bo niewielu ludzi siętam kręci - o ile w ogóle ktokolwiek w ciągu tygodnia


po jedzeniu kaczki przepłukały dzioby
- Hania zaznajamia się z fauną i florą (i wodą - pierwsze taplanie się ma już za sobą)

- no i kaczki są najedzone




- i niedługo i my będziemy najedzone po każdej wyprawie, bo po drodze, przy ścieżce, pełno krzaków jeżyn, malin, i jagód... (a jeszcze potem grzyby - kozaki przeważnie – jak znalazł na zimę będą).
Czyli – można by rzec - okoliczności przyrody iście sielankowe :)


Hania się zwyczajnie przeciągnęła
Na jeziorze są trzy pary kaczek z 6-7 małymi każda... a właściwie matki z małymi, ojcowie chyba się gdzieś ulotnili... Najpierw były ostrożne, zachowywały parometrowy dystans a teraz maleństwa podrosły i wychodzą prawie pod nogi. Dzisiaj wszystkie rodzinki były przy naszym brzegu to i ucieszyłam się w imieniu Hani, że będzie co oglądać... Ale zaraz potem okrutne sceny się rozegrały. Jedna kaczka-matka jako, że pierwsza z dzieciakami załapała się na karmienie - jak się okazało - rościła sobie wyłączność na to karmienie. Urocza była jak jej familia się zajadała ale jak kawałek dalej zaczęłam rzucać okruchy drugiej rodzince ta brutalnie rzucała się na to stadko, przeganiała matkę i dziobała maleństwa. Po prostu dziesiątkowała je! To samo robiła z trzecią rodzinką. Były piski, krzyki i kwakania. Przemoc całą parą, prawie pióra leciały... Hania się chętnie przyglądała... chyba trzeba będzie zabrać ją kiedyś na walki kogutów do Ameryki Południowej;)


i towarzystwo odpłynęlo...
Skoro tak się działo, chcąc nasycić te wszystkie kacze stworzenia, musiałam ukradkiem podprowadzić drugie stadko spory kawałek dalej i rzucać im jedzenie na brzeg... to samo w drugą stronę z trzecią rodzinką. Jeszcze tego nie było żeby mnie kaczka (i to dzika!) sterroryzowała...



A wracając do tematu wpisu... Parę dni temu byłyśmy sobie w parku w cetrum Geteborga, takim mini ogrodzie botanicznym, ciągnącym się wzdłuż kanału. Pięknie tam... aż karnet wykupiłam, żeby tam częściej zaglądać.


A po tym kanale wzdłuż parku, oprócz barek z turystami pływają też... co? Kaczki... I krążą mewy, bo to tuż przy zatoce... I wyszła taka jedna kaczka z jednym malutkim, słodkim kaczęciem i ruszyła w kierunku okruszka, a w tym momencie nadleciała mewa i – na moich oczach – porwała to maleństwo... ostatnie dziecię tej kaczki. Makabra! Dla mnie widok wstrząsający - co sobie przypomnę to prawie łzy mi się cisną... A jeszcze ta biedna kaczka-matka chodziła wokół, głośno kwakała i niby szukała tego maleństwa chociaż wiedziała, że już go nie znajdzie...

Okrutnie jest w tej przyrodzie żeby nie powiedzieć bestalsko... i ja się na to nie godzę! Tylko nie wiem co z tym zrobić...

2 comments:

Miss Take said...

wiesz... od lat mamy na farmie taki kłopot, że mewy natarczywie i uparcie zjadają ze smakiem nasze zbiory szwedzkich truskawek, dlatego strzelamy do nich z karabinka, potem rozrzucamy mewie zwłoki co kilkadziesiąt metrów dla odstraszenia pozostałych i ... działa! kumple żarłoki nie podlatują a my napawamy się widokiem gnijących mewich trupów. :)
mam nadzieje, że Ci troszkę chociaż ulżyło że nie tylko one słabszych, ale my je też ! pif paf !

adadi said...

Uuu zabrzmiało makabrycznie... aż żal mi się tych mew zrobiło... znaczy tych mewich trupów. Ja teraz mam cały czas stracha (serio!), że mi mewa Hanie porwie (albo podziobie)... bo czai sie taka jedna wypasiona nad naszym jeziorkiem. Kołuje nad nami jak karmimy kaczki a w międzyczasie pikuje w dół i kradnie okruchy kaczkom. Ale nie zauważyłam żeby kradła kaczki...