Wednesday, May 24, 2006

O tym jak sobie poradziłam z karaluchami...

Nie zdążyłam podziękować Wam za okazane współczucie i porady jak zwyciężyć walkę z karaluchami... Prawda jest taka, że ja naprawdę byłam kompletnie zdruzgotana i przerażona jak okazało się że mam je w pokoju... Na początku myślałam, że spędzę tę noc na stojąco, obracając się wokół własnej osi żeby widzieć czy jakieś się nie wynurzają i zgodnie z przeszkoleniem załtwiać je z buta poprzez rozdeptanie...
Stwierdzam jednak, że jak człowiek nie m a innego wyjścia to w każdych warunkach sobie poradzi, przyjmując jak najbardziej praktyczną postawę... Przyszłam więc do pokoju i przystąpiłam do akcji ‘stop karaluchom’. Miałam zostawione światło więc jak weszłam, żadnego ruchu nie zobaczyłąm – one podobno nie lubią światła... To mnie podbududowało. Pierwsze co zrobiłam po wejściu to ściągnęłam okulary, żeby nie widzieć co mniejszych osobników. Biorąc prysznic intensywnie obserwowałam przez ten czas spływy-studzienki w podłodze– czy aby jakieś nie wypełzają (bo własnie tędy wchodziły zdaniem recepcjonisty). Zaraz jak woda spłynęła zastawiłam jeden ze spływów koszem na śmieci a drugi zabezpieczyłam folią i jakąś butelką. Zabezpieczyłam też czymś ciężkim klapę od kibla – na filmach widziałam, że tamtędy wychodzą szczury – a jak karaluchy tam grasowały to czemu i nie szczury - wyobraźnia pracuje intensywnie w extremalnych warunkach;) potem papierem i folią zakneblowałam też wlew od zlewu. Łazienkę miałam już więc bezpieczną - w moim mniemaniu ...
W pokoju natomiast wszystkie swoje rzeczy usunęłam z podłogi i popowieszałam na klamki, szafki i inne haki, żeby mi się robactwo nie zadomowiło w bucie czy jakiejś kieszeni... (teraz coś sobie przypominam, że ktoś powiedział, że one mogą fruwać...ale nie wiem czy rzeczywiście...może ktoś wie?;)
Kładąc się spać włożyłam w uszy słuchawki z mp3 – żeby nie słyszeć ewentualnego tupotu czy szelestu moich dzikich współlokatorów a także żeby mi przez przypadek jakiś typek nie zabłądził w moim uchu... taaak, opowiadano mi że to się zdarza!. Nie zgasiłam też światła... Miałam jeszcze kilka innych koncepcji obronnych stosowanych np. prewencyjnie przeciwko skorpionom ale dałam już spokój:) Dwa piwa i kilkugodzinny trekking tego dnia sprawiły, że zasnęłam nie pamiętam kiedy a co najważniejsze - ani nie pamiętając ani nie śniąc o karaluchach...
Po tym doświadczeniu stwierdziłam, że tak jak mówili inni lokatorzy hotelu rzeczywiście do potencjalnej obecności karaluchów można się przyzwyczaić... w sumie byłam w stanie zostać tam na kolejną noc jednak głównie z powodów lokalizacyjnych zmieniłam hotel o poranku:)))

No comments: