Sunday, August 12, 2007

6 dni w dzungli na tropie zaginionego miasta Indian Tayrona

Bylam, wrocilam, przezylam! Niezapomniane 6 dni minely niepostrzezenie ale godziny wedrowki ciagnely sie w nieskonczonosc! Cala wyprawa skladala sie z roznych "part of adventures" (czesc skladowa przygody) jak okreslali wszelkie dogodnosci lub niedogodnosci - przewidziane lub nieprzewidzine nasi przewodnicy. ¨Impreza¨ byla zorganizowana przez jedyna sluszna agencje obslugujaca wyprawy do Ciudad Perdida; wszyscy bylismy kompletnie zaskoczeni jak okazalo sie ze nasza grupa liczy... 20 smialkow! (widzicie? Kolumbia to jednak turystyczna kraj!) Prawie jak wycieczka szkolna! Potwierdzil sie fakt ze Zaginione Miasto odwiedza coraz wiecej osob i w tej chwili jest to okolo 2000-3000 osob na rok, jak na taka atrakcje arecheologiczna to wciaz nie duzo w porownaniu z Machu Pichu gdzie tyle osob pewnie wpada na dzien… Towarzystwo bylo bardzo miedzynarodowe najwiecej trafilo sie Amerykanow, Australijczykow,Holendrow i Kolumbijczykow. Oto niektore ¨parts of adventurte¨
Czekanie – czekanie bylo jednym z glownych czesci skladowych wyprawy; czesto nie wiedzielismy na co czekamy (moze dla samego czekania). Pierwszego dnia mielismy stawic sie o 9,30 w biurze; moze wyjechalismy ok 11,30 (formalnosci, platnosci, zapakowanie bagazy i inne nieznane sprawy organizacyjne a todo tranquilo, muy tranquilo); a potem po drodze bylo wiele jeszcze innych spraw do zalatwienia na miescie (wiec +1h) a potem prawie odpadlo kolo w jeepie (standard - part of adventure) wiec trzeba bylo je naprawic (+1h); ostatecznie do bazy wypadowej dotarlismy ok 16tej (a to tylko 2h z hakiem czystej jazdy); i w bazie kolejna godzina czekania ale tu juz nie wiedzielismy na co…. Skonczylo sie tym ze pierwszego dnia 2 godziny z czterech szlismy w kompletnej ciemnosci i rzesistym deszczu; kazdy sobie… nie wiem jak to sie stalo ze sie nie pogubilismy….
Deszcze niespokojne – bo epoke deszczowa mamy teraz...kazdego popoludnia wiec lalo; ale lalo tak na maxa – tak, ze bardziej sie nie da! Naturalnie nie chowalismy sie po drzewami lecz maszerowalismy, bo pod drzewami tez lalo… a moja mysla przewodnia byla nadzieja ze jeszcze nie zamokl mi spiwor w plecaku (raz zamokl a potem lekko sie podpiekl podczas suszenia nad ogniem)
Rzeki – z powyzszego powodu (deszczy) z kazdym dniem rzeki wzbieraly i coraz trudniej bylo je forsowac; apogeum nastapilo dnia piatego – lina i asekuracja dwoch osob byla niezbedna; dodam ze sciezka wiodla w ten sposob ze np. te sama duza rzeke - Buritace - przekraczalismy okolo 3-4 razy idac w jedna strone...
Kokainowa Szkolka – to temat na osobny post wlasciwie… tak czy owak drugiego dnia za dodatkowe 12 $ mielismy mozliwosc zapoznac sie z procesem produkcji kokainy (moze potem opisze). ¨Wykladowca¨ zademonstrowal kazdy etap dokladnie a otrzymany produkt (ale jeszcze nie proszek) mozna bylo zdegustowac. Odrobina, ktorej skosztowalam zadzialala jak miejscowe znieczulenie u dentysty – paraliz wewnetrznej czesci jamy ustnej. Podobno lokalnie uzywa sie tego srodka do celow znieczulajacych jak trzeba wyrwac zeba. Koke w Sierra Navada uprawia sie masowo – tak jak ryz, juke, kukurydze i inne rosliny… Jest czescia plonow praktycznie kazdego gospodarstwa i nikt tego nie kryje. Liscie a najczesciej czesciowa przerobiona mase sprzedaje sie do glebiej ukrytych laboratoriow. Po ¨szkoleniu¨ doszlam nawet do wniosku ze proces jest dosc zblizony do produkcji papieru – tylko glowny surowiec inny i pewne dodadki (tu benzyna odgrywa istotna role i silnie zracy kwas ale - by uspokoic konsumentow - te substancje sie potem neutralizuje). Ale tez trzeba je rozwloknic, ´´uszlachetnic´´ chemikaliami i wysuszyc by wyszedl gotowy bialy produkt;) (dywesyfikacja w AP?)
Ciudad Perdida (main part of adventure) - kiedy trzeciego dnia po 6 godzinach mordegi dotarlismy prawie do celu tj. do podnoza Ciudad Perdida czekala nas nagroda, spodziewana niespodzianka w postaci ponad tysiaca schodkow wasko pnacych sie w gore; na ktorych latwo mozna bylo sie zabic (jeszcze gorzej bylo przy schodzeniu). ¨Wczolgiwanie¨ sie po schodach zajelo nam sporo czasu ale w koncu zaczely nam sie ukazywac - zatopione w max deszczu pozostalosci po cywilizacji Tayrona. Ciudad Perdida trzedba odkrywac etapami - nie jest tak spektakularne jak Machu Pichu ze calosc mozna ogarnac wzrokiem (nie bylam ale wnioskuje ze zdjec i zeznan swiadkow, ktorzy tam byli). Bo kamienne Ciudad Perdida zlozone jest z setek ¨tarasow¨, polozonych na roznych poziomach i poloczonych waskimi schodkami; caly teren porosniety jest buszem, drzewami wiec jedno spojrzenie nie wystarczy... trzeba sie powloczyc przez pare godzin. Jednak jedno spojrzenie z glownego, najwyzszego tarasu - skad widac otaczajace mniejsze a wszystko zatopione w dzungli - normalnie powala, na kolana. Niewiele wiadomo o istniejacej tam cywilizacji, bo nie znala pisma a pewne info o ich obrzedach i zyciu wyczytali archeolodzy ze znalezisk - glownie ceramiki. Miasto odkryto w 1973 (mas o menos, nie wiem czy dokladnie zapamietalam). Spedzilismy tam noc i pol nastepnego dnia. Bylo magicznie...
Perspektywa czasowa ¨mas o menos¨ czyli ¨mniej wiecej¨– dokladnie tyle trwalo pokonywanie pewnego odcinka trasy; tzn. taka byla przewaznie odpowiedz na pytanie ile jeszcze? godzine? ¨si, mas o menos¨ dwie godziny (inny przewodni)? ¨si, mas o menos¨ trzy??? (kolejny zapytany) ¨si, mas o menos¨:))) Lepiej po prostu nie pytac....

Aj, a teraz musze leciec - potem dokoncze story.

No comments: