Tuesday, August 21, 2007

Nie do konca samodzielna wyprawa nad wodospad




Ludzie sa tu po prostu niemozliwi… kazdy chce pomoc, pokazac cos, zaprowadzic… Bardzo to mile jednak ja czasem mam kaprys zrobic cos sama… najczesciej jednak – chyba na szczesce- nie zawsze jest mi to dane…
I tak np dzis o poranku postanowilam wybrac sie nad wodospad, oddalony o jakies 20 minut od centrum. Jak tylko wyruszylam zaczelo lac, tak tropikalnie czyli jakby wiadrami… Trudnosc w dotarciu do wodospadu polega na tym ze prawie przez caly czas idzie sie rzeka (przynajmniej nie mozna zabladzic). Nieustajaca ulewa martiwla mnie z powodu prawdopodobienstwa zamoczenia mi aparatu, no i mialam swidomosc, ze rzeka staje sie troche niespokojna… Po drodze minelam goscia o wygladzie rozbitka 10 lat po rozbiciu (Jose). Jose obserwowal moje zmagania z rzeka i poinformowal, ze do Quebrady juz niedaleko. Dotarlam wreszcie do celu. Tylko 5 metrowa kaskada okazala sie nadspodziewanie poteznym wodospadem – woda spadala z taka sila jakby cos ja u gory sztucznie spietrzalo… poniewaz powiedziano mi, ze mozna sie tu wykapac, to postanowilam to zrobic. Nie udalo mi sie zblizyc bardziej niz na odleglosc 6m a i tak taplajac sie i poddajac naturalnemu masazowi porzadnie musialam trzymac sie skaly (czego sie nie robi dla jedrnego ciala;) A ulewa trwala… Wiedzialam ze sytuacja – poziom i nurt rzeki – moze zmienic sie nie do poznania po godzinie ulewy; trudno jednak uwierzyc w to, ze minuty maja tu znaczenie… Po pewnym czasie ujrzalam komiczny (tragikomiczny?) widok ´rozbitka´ z parasolka (naprawde nie wiem po co mu ta parasolka byla) wymachujacego energicznie rekami jakby statek zobaczyl na horyzoncie; jednak chodzilo mu o to ze mam sie natychmiast ewakuowac spod wodospadu.. Wyrwal mnie wiec z kapieli, potem akcja byla szybka - ledwo pozwolil sie ubrac, chwycil za reke i natychmiast pociagnal za soba… Po sobie znanych rzecznych sciezkach i schowanych pod woda kamieniach przyprowadzil na skraj puebla. Jose, mi salvador! Gracias Tylko skad wiedzialam, ze przyjdziesz po mnie?
Potem pewna napotkana dziewczynka ochoczo odprowadzila mnie do hotelu oferujac kawalek swojego ogromnego parasola a jacys klienci hotelowej resatauracji zaprosili na kawe i ciacho… No i powiedzcie mi ludzie jak tu nie pokochac Kolumbii…
Na zdjęciu - wybawiciel we wlasnej osobie!!!

6 comments:

Anonymous said...

(ehh, wcielo mi pierwszy komentarz no to jeszcze raz)
To mi wyglada na jakas barwna telenowele kolumbijska:w scenerii dzikiej natury wybawca,do tego ten wodospad (staly numer np w teledyskach) te mokre ciuchy przylegajace do pieknych jedrnych cial...juz nie pytam o dalsze szczegoly.Pamietaj: baw sie dobrze i nade wszystko bezpiecznie (bezpieczenstwo bardzo szeroko ;) rozumiane, claro!)
Edyta

adadi said...

dodam tylko, ze wybawca byl bez koszulki... i krople deszczu splywaly po nagiej spalonej sloncem klacie... i przyszedl wieczorem odwiedzic mnie w hotelu...
(to byla przyjacielska wizyta:)

Anonymous said...

co do tej przyjacielskiej wizyty, to rozumiem że szczegoly (pikantne) po powrocie... :):). Pilnuj sie pamietaj i wracaj cala i zdrowa. Jeszcze troche masz do konca pobyty i oby ta sielanka nie uspila Twojej czujnosci. Caluski. Kasia

Anonymous said...

Lod Ados da la mores !

To ja Twoj fan ANDREAS, najlepszego z okazji urodzin, ale Tobie zazdroszcze ale tak milo zazdroszcze, Masz racje najlepiej samemu jezdzic czlowiek robi to co chce , no ia kapiel pod wodospadem. No miodzio , a muza w tle leciala, ta wiesz TRASH-METALOWA !
pZDR

adadi said...

Hola Andreas! Dzieki! Rzesisty deszcz wybijal ostre rytmy, no popatrz, ze nie pomyslalam zeby sobie popogowac pod tym wodospadem
:( a takie byly warunki... Juz mam ten obrazek przed oczami - do zrealizowania next time:)

adadi said...

Kasia! Sie staram zachowywac... Przyjacielska, tzn butelka rumu i normalnie nic wiecej! Tak, szczegoly po powrocie:) Buzka!