Friday, August 17, 2007

Wybrzeze Pacyfiku... gdziez ten raj?

Ale pojechalam na maxa z tym Pacyfikiem a jeszcze bardziej Bahia Solano… Z tym uwiezieniem sie tutaj to zartowalam ale okazalo sie ze nie koniecznie;) Dwugodzinny obsuw na lotnisku sprawil ze mialam troche czasu pomyslec o tym gdzie sie wlasciwie wybieram i musze przyznac troche sie niepokoilam… W koncu zabrala nas dwudziestoosobowa awionetka i wyladowalismy in the middle of nowhere… Lotnisko to w rzeczywistosci maly plaski budynek z podworkiem, na ktorym znajdowaly sie pasy startowe - klimat znany mi z Rurenabaque w Boliwijskiej dzuglii – na oko lekki chaos jednak o swoistym porzadku. Udalo mi sie odzyskac przetrzepany bagaz, zarzucilam go na plecy i - no coz - najzwyczajniej w swiecie nie wiedzialam co dalej (co jest uczuciem dosc dziwnym:) Do ´miasta´ jakies 30 min pieszo sie dowiedzialam – wiec dojechalam czyms w stylu budy na 3 kolkach. Pierwsze pytanie do kierowcy to czy jest tu internet café, bo chcialam poczytac cos wiecej o tym gdzie jestem, znalezc moze jakis nocleg etc… w duchu jednak liczylam (i licze nieustannie:) na jakis przypadek. Gosc byl pomocny i pokazal ewntualne miejsca gdzie moglam sie zatrzymac – ale zostawil mnie tam gdzie chcialam –w kafei (niezla, 8 kompow ale maaakabrycznie wolne i literki z klawiatury poscierane, co utrudnia mi pisanie –bo biegam i sprawdzam na innych klawiaturach). No i przypadek sprawil ze mama goscia od internetu prowadzi hotel… wiec mam dach nad glowa (za 2-3 razy tyle co wczesniej placilam).
Taaak, Bahia Solano, nazwa brzmiala mi tak pìeknie, wyobrazalam sobie hamak na pieknym wybrzezu z selwa w tle… Jednak okazalo sie ze jest to zwyczajne male pueblo, zamieszkane w 95% przez czarna ludnosc (wiekszosc kolumbijskiego wybrzeza Pacyfiku zamieszkuja potomkowie fali zwiezionych tu niewolnikow z Afryki) i zolnierzy. Woda przy wybrzezu Bahia Solano bardzo mulista, nie nadaje sie do kapieli – jakis smutny widok ten Pacyfik tutaj. Ale podobo pol godziny stad jest pieknie… jutro zobacze. Jeszcze piekniej jest jakies 3-4godz stad w Nuqui – miejscowosci do ktorej postanowilam nie poleciec (majac do wyboru Bahie Solano), bo wydala mi sie zbyt turystycznym kierunkiem… Przespacerowalam sie wzdluz lekko skalistego wybrzeza, napotkani po drodze zolnierze pokazali ukryty wodospad wpadajacy prosto z selwy do oceanu (ponoc jest ich tu multum). Tu musze przyznac ze uzbrojeni po zeby zolnierze to w rzeczywistosci mile chlopaki, choc na pierwszy rzut oka wygladaja tak jakby byli w tym miejscu w ktorym sa, po to zeby Cie zabic. Jednak pogadanka z gringa – no wlasnie, tutaj mowia na mnie gringa! – to dla nich rozrywka.
Generalnie w pueblo klimat niesamowity… zderzenia cywilizacji – drewniane ledwo trzymajace sie, polatane chaty na nogach (czasem ocean wylewa), w srodku TV, na zewnatrz mieszkancy domu (zycie toczy sie na zewnatrz) czesto z komorami przy uchu. Jednak przewaza bieda… Po poludniu mozna bylo zobaczyc gosci wracajacych z roboty z wielkimi maczetami w dloniach i przybijajacych do brzegu rybakow.
Ja tymczasem obok hotelu mam juz ¨swoja¨ restauracje – po prostu boooska rybe mi gosc zaserwowal a na jutro obiecal cos jeszcze lepszego… Mam rowniez kumpla – Marco Antonio alias Tony, ktory po minucie od poznania opowiedzial mi swoja historie o zyciu w ukryciu od 20 lat... pochodzi z Medellin (rzeczywiscie, za bialy jak na lokalnego) zaszyl sie tutaj po tym jak zostal wrobiony/wspoloskarzony o morderstwo exburmistrza Medellin… Historie oskarzenia i ucieczki zreacjonowal mi dzien po dniu – nie wszystko zrozumialam, bo sie troche jaka. W sumie mily czlowiek jak na kogos, kto kogos zabil – ale mowi ze nie zabil, wiec moze nie zabil;)
Niezwykle radosnym popludniowym odkryciem bylo dla mnie wyczajenie mojego ulubionego wina na polce w sklepie przy hotelu… Mniej radosna jest cena – jakies 2.5 raza wyzsza niz placi sie w Szwecji (za butelke chilijskiego Casillero del Diablo). Mialabym tu za ta kase 3-4 butelki niezlego rumu. Jednak zrobilam rezerwacje – ide sprawdzic czy jeszcze jest;)
Ciekawe, co przyniesie jutrzejszy dzien…

No comments: