Monday, August 27, 2007

Kawowe eldorado














































Nie wiem czy wszyscy wiecie, ze Kolumbia zajmuje pierwsze miejsce na swiecie pod wzgledem jakosci produkowanej kawy (pod wzgledem ilosci - drugie, po Brazylii). Ten pierwszy fakt jest powodem do dumy kazdego Kolumbijczyka. Mozna sie o tym przekonac odwiedzajac np. Nacional Parque del Cafe, ktory tez jest duma Kolumbijczykow. To naprawde swietne miejsce na spedzenie weekendowego dnia, a ze byla to sobota sciagnely tam tlumy kolumbijskich rodzin. Mozna sie tam sie zapoznac nie tylko z rodzajami kawowych krzaczkow, procesem produkcji kawy ale tez tzw. kolumbijska cultura cafetaro i jeszcze sie tam mozna zabawic. Najbardziej zaimponowala mi organizacja tego parku, obsluga, oznakowanie - todo perfectamente no i przeurocza sceneria - rozlegle uprawy kawowe z palmami bananowymi, ktore daja cien roslinkom kawy, lasy bambusowe, rzeczka, mnostwo kwiatow... Pieknie! a to wszystko mozna podziwiac rowniez z gory - z wyciagu krzeselkowego. W miedzyczasie zalapalamm sie na show narodowych tancow Kolumbii - szalenstwo - na scenie jak i kolumbijskiej widowni - wszyscy spiewali dumnie ´Soy Colombiano hasta morir..´ Bylo tez show orchidei. Aha, bo orchidea to symbol/narodowy kwiat Kolumbii. Kolejna statystyka - Kolumbia jest chyba drugim na swiecie producentem/exporterem kwiatow!
Moim malym nieszczesciem byl fakt, ze wykupiony nie do konca swiadomie pakiet to byl all inclusive. A na terenie parku znajdowaly sie tez obiekty wesolego miasteczka - kolejki, karuzele itp. Byly tez takie lodki jak w Liseberg w Gbg, ktore wciaga sie do gory a one potem z duza predkoscia spadaja po torze wodnym do glebszej wody. Usadowilam sie jako pierwsza w lodce i - jak tak mozna bez uprzedzenia! - lodka spadla do wody a mnie cala przykryla fala wody! i po chwili jeszcze raz to samo tylko z wieksza sila i fala, ze juz nic nie mialam suchego na sobie:( w rezultacie zamiast dzikiej radosci ogarnela mnie dzika wscieklosc (ale nie wiedzialam kogo zabic); tym bardziej, ze 10 min pozniej zaczelo lac i nie bylo mi dane wyschnac ani sie przebrac przez kolejne 4 godziny. No i nic juz mnie potem nie bawilo procz filizanki cafe campesino z Juan Valdez Cafe (najbardziej znany brand w Kolumbii)... chociaz tesknie czasem za herbata, bo herbaty tu wlasciwie nigdzie nie widzialam... chyba, ze z lisci koki... Wszedzie tylko kawa i to straszliwie slodka (cukier lub panela) - jak sie nie uprzedzi ze bez cukru, por favor.
W Parku poznalam pewna Kolumbijke z Cali, ktorej syn mieszka w Anglii i pare m-cy temu ozenil sie z Polka. Los Colombianos... oczywiscie mam zaproszenie do Cali.

No comments: