Monday, August 18, 2008

50km wzdluz Rio Pastaza. Rowerem.












Przez Los Banos przespacerowalam sie wieczorkiem w niedziele. To nie troche ale bardzo turystyczna miejscowosc. Ale nic dziwnego... Lezy w pieknej dolinie, otoczonej gorami i wulkanami, blisko rzeki Pastaza i przy poteznym wodospadzie, na oko ma z 50m ale moge sie mylic, przy ktorym zbudowano basen i plawia sie w nim tlumy ludzi, bo to wody termalne, zdrwotne etc. Jest tu sporo niezlych restauracji, kilka pizzerii (taaak zatesknilo mi sie za pizza... Kasia pojdziemy do Italianskiej a nie do GP jak wroce:), niezliczone ilosci kafei internetowych otwartych do poznego wieczora, nocy... bo Banos tetnia zyciem za dnia ale noca jeszcze bardziej. Wypoczywa tu duzo Ekwadorczykow ale zauwazam, ze zakotwiczylo tu tez sporo gringos.
A okolice Banos to po prostu nieograniczone mozliwosci spedzenia czasu w ciekawy, mniej lub bardziej aktywny sposob. Lenie moga plawic sie w licznych okolicznych zrodlach termalnych albo pojechac na autobusowa wycieczke po kaskadach, ktorych jest tu bez liku. Ale w miescie jest kilkanascie agencji turystycznych oferujacych wyprawy do dzungli, na wulkan, rafting, trekking po gorach itp. Ja postanowilam po prostu wypozyczyc rower, na caly dzien (chociaz bylo juz poludnie nim sie wygrzebalam). Dostalam calkiem przyzwoita maszyne z dodatkowym sprzetem (klucze, zapasowa detka, pomka, klej itp.) ktorego i tak nie wiedzialabym jak uzywac... no, moze poradzilabym sobie z pompka:)
Wsiadlam na ten rower i jechalam nim przed siebie wzdluz rzeki Pastaza az zrobilo sie ciemno... Droga wiedzie z Banos do Puyo, podazajac nia, zjezdza sie z gor do dzunglii. Przewaznie jechalo sie wiec w dol, czasami bardzo mocno, niepokojaco w dol, a wtedy poziom adrenalizny rosl mi proporcjonalnie do rozwijanej predkosci. Palce caly czas na hamulcach ale szkoda bylo hamowac, bo nigdy nie wiadomo co tez bedzie za zakretem - bo bywalo ze droga nagle wiodla w gore a wtedy trzeba bylo przyplacic to morderczym wysilkiem...
Wyjedzajac z Banos rzeka Pasaza ciagnie sie w glebokim kanionie a zboczami splywaja, wpadaja do niej liczne kaskady a niektore obledne... Co za widoki! Jak dla mnie ten krajobraz to cud natury. Przy tych wiekszych, bardziej spektakularnych wodospadach mozna sie zatrzymac by zejsc wytyczona sciezka ekologiczna posrod buszu do jego stop aby potem przez jakies 40 minut wejsc z powotem na gore na droge. Przy jednym z nich ´Manto de Novia´ zainstalowana byla kolejka linowa, mozna bylo przeleciec z jednego brzegu rzeki na drugi, pare metrow nad wodospadem. A potem zejsc na tzw ´mirador´ czyli punkt widokowy dokladnie w miejsce, gdzie rodzi sie wodospad, po prostu 2 metry odkad zaczyna spadac woda! Potem drozka wiodla zupelnie na dol przez manadrynkowy ogrod i mozna bylo przejsc sobie wiszacym dlugim, drewnianym mostem a nastepnie wdrapac z powrotem do drogi... Zeszla mi chyba z godzina na te rozrywke ale byl czad! Zrobilam jeszcze jedno zejscie na wodospad Pailon del Diablo, potem widok wodospadow lekko mi spowszednial:) Po drodze byl tez wysoki most, z ktorego mozna bylo skoczyc na bungee - odpuscilam sobie - raz w zyciu mi wystarczy:)
Tak wiec pomijajac przerwy na blizszy kontakt z wodospadami jechalam i jechalam po prawej stronie caly czas niezmiennie majac Rio Pastaza. Ale prawie z kazdym kilometrem bylam nizej czyli blizej niej. Wraz z pokonanymi kilometrami zmienial sie tez klimat i roslinnosc byla coraz bujniejsza, droga wiodla na Wschod - jak wspomnialam - w kierunku dzungli tzw. ´Oriente´.
Byla to droga w wiekszosci asfaltowa wycieta w zboczu gorskim, niestety uczeszczana przez ciezarowki wiec troche olowiu odlozylo mi sie w plucach:( Ale bywaly tez drogi alternatywne, bardziej dzikie, urokliwe a wtedy przejezdzalo sie czasem pod kaskadami i to nic ze troche mozna bylo zmoknac:)
Potem zaczelo robic sie ciemno a rower oczywiscie nie mial oswietlenia. Zalozylam wiec latarke na leb, majac nadzieje, ze z tylu mnie widac i nie majac sil przyspieszyc modlilam sie zeby jak najszybciej dojechac do jakiejs miejscowosci i zlapac powrotny autobus do Banos. Z kiepsko skserowanej, odrecznie rysowanej mapki, ktora dostalam z wypozyczanlni, wynikalo, ze cos powinno juz byc... No i na szczescie wyroslo przede mna pueblo Mera. A wtedy nastala zupelna ciemnosc. Bo tutaj bardzo szybko robi sie ciemno, doslownie w pol godziny od 18.15 zaczyna lekko zmierzchac a o 18.45 jest ciemno. Po bandzie ale udalo sie.
Ten dzien i ta wycieczka to bylo naprawde cos pieknego! Szczegolnie biorac pod uwage fakt, ze nie zgubilam roweru:) no i nie mialam zadnej awarii.

A wczoraj pozno wieczorem pojechalam chiva (taka ciezarowka-autobus dla ludzi, bez bocznych scianek, pozwalajaca ogladac swiat, z muza na maxa) popatrzec na poczynania wulkanu Tungurahua ale niestety akurat nie byl zbyt aktywny... ale organizatorzy u jego stop zaaranzowali rozrywki alternatywne typu rum z panela i ulicznych komikow rzucajacych ogniem i zabawnymi skeczami - przynajmniej bylo wesolo:) Poznalam gosci, ktorzy buduja tu tunele i wyraznie wydawali sie zmartwieni moim pomyslem na tak odlegla rowerowa wycieczke, musialam do nich zadzwonic, ze jest OK:)

Jutro ruszam na Wschod, ta sama malownicza droga, po ktorej dzis pedalowalam, tylko troche dalej. Planowane przystanki to Puyo, Tena, Misuhuali. Dzungla.

9 comments:

Anonymous said...

Zyczenia urodzinowe przesyłam, troche wczesnie, ale bede pierwszy.
Andreas

Anonymous said...

To znowu ja !

Napisalem sie wczesniej jak mops i komentarz sie nie zamiescil. Wiec jeszcze raz jacek palkiewicz guru od survivalu twierdzi ze na takich wyprawch jest trudno i nibezpiecznie itakie miejsca jak Borbonos. Las penas, esmeraldas sa tylko dla komandosow. a ty prosze luzik. Ja mam swoja hipoteze, znasz jezyk , polowa sukcesu, a druga polwa to ze oni sa zaskoczeni ze dziewczyna ,sama, i gringo, niby kokosy oglada, i nie wiedza co maja robic. ONI SIE CIEBIE BOJA jka pierwszych hiszpanow na koniach ( ale ty nie masz konia ,dziwne, kup konia ).
Pzdr, i trzymaj sie
Andreas

Anonymous said...

Dokladnie jak moj przedmowca napisal..ja mysle, ze tambylcy byli tak mocno zaskoczeni takim extremalnym po bandzie wyluzowanym podejsciem,ze do glowy im nie przyszlo najprostsze wytlumaczenie, zes turystka. Stawiam, ze kombinowali "wtyka" jakiej szychy z ktorego gangu jestes i ze chyba w takim razie nie beda sie narazac tym bossom, ktorzy wyslali Cie tam na rzekomy zwiad heeheheh

E.-odwazna bo zza kompa ;P

Anonymous said...

zgadzam się z Edytą że chyba tylko w ten sposób można wytłumaczyć bierność miejscowych kokainowych bonzów (na szczęście), patałachy z nich nie mafiozi (no i bardzo dobrze).
Do przeczytania jutro: Sto lat, sto lat,... Niech jej gwiazdka pomyślności, ... I jeszcze jeden i jeszcze raz...! A w ogóle to kiedy jest ta zaległa impreza urodzinowa z pieczoną świnką morską? (do nabycia jako półprodukt w Nordstan)
Piją tam yerba mate?
Czarek

Anonymous said...

Wszelkie przedsprzedaze zyczen urodzinowych sie nie licza..Ja jestem pierwsza, bo we wlasciwym dniu skladam najlepsze zyczenia. O!
Duza Buzka Guapa i wielu wielu zdobytych szczytow marzen i tych gorskich!!
E.
P.S no wlasnie w sumie nie wiem czy kiedys jadlas Ty tam swinke morska??

Anonymous said...

Hej Adula,
najlepsze zyczenia urodzinowe, przede wszystkim zebys szczesliwie wrocila z tego dzikiego kraju i w ogole wszystkiego najlepszego i spelnienia marzen. Do zobaczenia wkrotce w Poznaniu, to sobie urządzimy "bibke" wlaczajac kolezanke Agnieszke, ktora jak wiesz zostanie niedlugo moja sasiadka:). Duza buzka:). Pa

Anonymous said...

100 lat! 100 lat!
Wszystkiego dobrego Ada!

Do zobaczenia!

Anonymous said...

to jeszcze raz ja - najlepsze zyczenia urodzinowe od MS :)

adadi said...

Kochani! dzieki bardzo za zyczenia! Chyba umiem krecic swinke morska na grillu - widzialam wlasnie w Puyo jak to sie robi - zapraszam na impre:)