Friday, August 15, 2008

Aklimatyzacja w Quito na chacie ´u znajomych´ i opowiesci z pn nabrzeza Pacyfiku





Jeden dzien w Quito, przypadkowo...
Przez Quito mialam w zasadzie tylko przejezdzac jadac z Esmeraldas do Latacungi, tylko przesiasc sie w inny autobus. Ale mialam tez ´odmeldowac sie´ u Byrona (tak jak ten poeta) znajomego, mieszkajacego w Quito – handlarza kokosami z Limones, spotkanego pare dni wczesniej tam w ´kokosiarni´.
Zadzwonilam z dworca, a ten przyjechal i zwinal mnie do swojego domu na lunch. A tam pelna chata, rodzice, bracia, zony, dzieci, 2 psy… Ciekawa rodzinka – rodem z Esmeraldas. Dostalam obiad a potem przeszlismy na salony i popoludnie uplynelo nam na ciekawych opowiesciach z polnocnego wybrzeza w obecnosci 2 sporych butelek whisky… Rzeczywiscie niezla aklimatyzacja… zrobilo sie na tyle pozno, ze wg nich nie bylo mowy o mojej dalszej podrozy. No dooobra, w koncu Quito lezy na tej samej wysokosci npm co Latacunga, organizm sie przyzwyczaja… Zalapalam sie wiec jeszcze na kolacje, nocleg i sniadanie.




Opowiesci z polnocnego nabrzeza Pacyfiku i kokosowy biznes
Byron jeszcze dzis rano namawial mnie na wspolny interes – jak mam troche cashu do dyspozycji. Zeby zakupic wieksza ilosc kokosow w Limones np 3000szt. za 700usd i zarobic jakies dwa, trzy razy tyle… ALE… Zapomnial, ze wczesniej uswiadomili mnie o ciemnych stronach tamtych okolic. Po pierwsze i Limones i Borbon sa infiltrowane regularnie przez kolumbijskich paramilitaries. Robiacy interesy w tamtych stronach z czasem maja nalozony przez nich ´podatek´ tzn haracz. Ze wzgledu na bliskosc granicy kontrabanda jest tam na porzadku dziennym, Byron mowil, ze tego dnia kiedy wloczylam sie po Limones, potem po poludniu widzial kilkunastu paramilitaries z dlugimi giwerami przeladowujacych/przezucajacych benzyne z Ekwadoru do Kolumbii. Potrzebuja jej w duzych ilosciach, jako ze jest to jeden z niezbednych skladnikow do produkcji kokainy, a w Ekwadorze litr benzyny kosztuje jakies pol dolara…
Uswiadomil mnie tez, ze moja wizyta w Limones to bylo bardzo niecodzienne zjawisko, nie dosc, ze gringa to jeszcze SAMA i w ogole to po co wlasnie tam i czemu sama, czego tam szukalam – zastanawiali sie w kokosiarni. Jakos histora, ze ogladalam z lodzi manglarowe nabrzeza i skoro zacumowala lodz w Limones postanowilam sie przejsc – nie przemawiala do nikogo… Ani Borbon ani Limones najwyrazniej nie leza na trasach turystycznych i juz, nie teraz…
A jeszcze w Limones zyl taki gosc, wtyka paramilitares, platny zabojca, co po prostu nie pozwalal zeby obcy krecili sie po okolicy. Nie, ze ich zabijal od razu – ale jak juz przyplyneli lanczja, to najczesciej musieli wracac ta sama do La Toli… Mialam szczescie, dwa dni przed moim przyjazdem podobno go zabili 20 strzalami w glowe. Historia brzmi niewiarygodnie… ale jak czytam tutejsza prase i slucham ludzi to juz nic mnie nie dziwi. Borbon jest zdaniem Byrona jeszcze gorsze. Tak wiec zupelnie nie mylilam sie majac dziwne przeczucie pojawiajac sie w obu pueblach, czujac jakies ciezkie powietrze zaraz po pierwszych krokach po ulicy…
Przygraniczna selva i nabrzeze przy Kolumbii to rzeczywiscie strefa dzialan guerilli i paramilitares. Poznani w Las Penas ekwadorscy marines tez mowili ze z plaz Las Penas nocami bywaja ladowane i wysylane lodzie z kontarbanda do Panamy, Kolumbii… (a chcialam tam ziemie kupic…)
Zatem biorac pod uwage powyzsze okolicznosci, mysle, ze kokosow na kokosach chyba robic nie bede… (no wlasnie, czy z tym biznesem ma cos wspolnego nasze powiedzenie ´zarabiac kokosy´?:) To bylaby oczywiscie ciekawa przygoda, tylko troche kosztowna, bo tak niewiele trzeba zeby lodz z kokosami zaginela w wodach rzeki Santiago, badz gdzies w manglarowych chaszczach. Chociaz mam dac znac Byranowi po Cotopaxi…



Ze daleko od rzeczywistosci
Dzisiaj w poludnie dotarlam do Latacungi (moze potem pare slow o miasteczku). W barze gdzie jadlam kolacje gosc sie pyta skad jestes, z Polski… oooo naprawde? wlasnie wasz zawodnik rzucil kula i zdobyl zloto!!! Aaaa, bo to przeciez olimpiada w Chinach sie dzieje… Eeextra! I tak sobie pomyslalam, ze od dluzszego czasu jestem daleko od reality, ciagle nie mam czasu zajrzec na jakis portal zobaczyc co sie dzieje (wpadam do kafei przewaznie jak sie robi ciemno – czyli po 19tej - zeby nie tracic dnia i jak juz cos dam rade napisac, sprawdzic to mnie wyrzucaja, bo zamykaja…) i tez ciagle zapominam wlaczyc tv w hotelu jak juz go mam…
Dzisiaj zakupilam gazete, weszlam na chwile na onet i patrze, ze goraco w Europie, Rosjanie Gruzje okupuja, w dziennikarzy strzelaja, nam wygrazaja, Amerykanie delikatnie kontratakuja. Ajajaj bede teraz na biezaco sledzic sytuacje, bo moze bezpieczniej mi bedzie tu pozostac (nawet pomimo aktywnosci paramilitares)…?:)



Uwaga - w weekend atakuje Cotopaxi!



No wlasnie jutro i pojutrze bede probowac wczolgac sie na to Cotopaxi… Zyczcie mi szczescia, Ivo (przewodnik) martwil sie ze za dlugo bylam na wybrzezu na poziomie morza i te dwa dni na 2800m to moze sie okazac za krotka aklimatyzacja… Zdecydowalam sie dolaczyc do dwojki ludzi ktorych ma nagranych na ten weekend, bo nie chce mi sie czekac na niego 2 dni... Ale moze dam rade, dla wsparcia zakupilam 6 energizerow w ampulkach:)




3 comments:

Anonymous said...

cześć Ada, baaardzo miło się czyta Twoje opowieści :-) napisz koniecznie jak poszła wspinaczka.
pozdrawiam z egzotycznej Europy
Czarek

Anonymous said...

No to trzymam kciuki bardzo za wyprawe na taki szczyt!
E ('<')

adadi said...

to byla mission impossible 5897;)