Thursday, August 14, 2008

Atacames - powiew Karaibow. I co dalej?























Piekne plaze, biale piaski, palmy, niemal lazurowe wody Pacyfiku, na plazach bary kryte strzecha oferujace egzotyczne trunki a z kazdego brzmi muza na maxa - salsa, merenge albo stare letnie przeboje. Sporo ludzi ale nie dzikie tlumy, bo to srodek tygodnia. Atmosfera jak na karaibskim wybrzezu. Dalej w tle restauracje serwujace swieze owoce morza i ryby. Mniami. Atacames to nadmorski kurort dla Ekwadorczykow, o dziwo przez ta chwile nie spotkalam tutaj obcokrajowcow (w Esmeraldas rowniez), cumuja bardziej na poludniu wybrzeza.
Ech - czujecie klimat? - la playa bonita que dolce vida... coz mi bylo robic, w miare mozliwosci musze unikac kontaktu ze sloncem, (dramat! alergia na slonce) szczegolnie tutaj, ono po prostu spala bez wzgledu na to jak zachmurzone jest niebo a sunblocker dziala tylko przez chwile. Zawislam wiec sobie w hamaku pod strzecha jednego z plazowych barow raczac sie swiezym sokiem z ananasa i caipirinia, rozkoszujac sie chwila. Juan, barman na biezaco dbal o serwis, a na koniec podzielil na pol wszystko to co wypilam i podal mi rachunek. Bardzo milo, chociaz i tak nie ma to wiekszego znaczenia skoro duza szklana caipirinii (mocnej) kosztowala 1.5 usd. Wyobrazacie sobie???!!! Poznalam jeszcze wlasciciela baru, starego Kolumbijczyka, zartownisia. Umowilismy sie na moja urodzinowa fieste, mowia, ze takiej fiesty jaka mi zgotuja nigdy nie zapomne... kuszace, tylko nie wiem czy dam rade wrocic tam na 20go...
W miedzyczasie troche sie pokrecilam, zakupilam jakies pierdoly na przyulicznych starganach i dalam sie poniesc chwili pozwalajac zaplatac sobie pare warkoczykow. Aaaa w koncu wakacje... Zaczekalam jeszcze na cudowny zachod slonca i odjechalam, majac nadzieje na powrot...

A teraz o tym co dalej...
Potrzebowalam takiego blogiego dnia w obliczu podjetej decyzji co do dalszych planow. Otoz od kiedy postanowilam nie wchodzic na Cotopaxi (jeszcze przed wyjazdem), bo wydawal mi sie za wysoki (5897m), temat nie dawal mi spokoju. Tym bardziej, ze podobno nie jest az tak bardzo trudny... Juz w Polylepis od spotkanych Ekwadorczykow dostalam namiary na dobrego przewodnika Ivo. Myslalam, myslalam i wymyslilam, ze nie moze byc latwo caly czas, trzeba sobie rzucic jakas klode pod nogi - a ze troche wysoka ta kloda - trudno;) Wczoraj rano zadzwonilam wiec do Ivo, pogadalismy i sie wstepnie umowilismy. Moze bedzie mial grupe w ten weekend ale nie wiem czy chce z grupa, bo jak ktos po drodze wymieknie to nikt z grupy nie wejdzie... Przewodnik na wylacznosc to troche droga zachcianka ale rozwazam te opcje pod pretekstem prezentu urodzinowego. W nocy przemiescilam sie do Quito skad pisze do Was. Docelowo zmierzam do Latacungi - potrzebuje jakichs 2 dni na aklimatyzacje przed zmierzeniem sie z - jak by nie bylo - jednym z najwyzszych aktywnych wulkanow swiata...


2 comments:

Anonymous said...

No prosze, a jednak bedziesz sie wspinac :)

A ja dzisiaj moze sie wezme za zupe ;) Na pewno nie bedzie nudno ;)

adadi said...

Taaa, nie chce mi sie ale musze:))
Hehe, te zupe na ktora mialas mnie zaprosic? zaczekaj....