Thursday, August 14, 2008

Esmeraldas. Niekoniecznie szmaragdowo tu…

Esmeraldas – tak nazywaja sie szmaragdy po hiszpansku… piekna nazwa ale niekoniecznie ma przelozenie na piekno tak nazwanego miasta. Bo po pierwsze samo miasto to nic szczegolnego jezeli chodzi o wyglad ale to jeszcze nic...Po miescie chodzilam caly czas spieta czujac sie jak na ringu, czekajac na cios. Juz ksiazka-przewodnik ostrzega, rowniez wszyscy ludzie kolejno napotykani podczas podrozy a lokalesi potwierdzaja – tutaj trzeba uwazac. ´Hay que tener cuidado´ - mowia mi to wszyscy i wszedzie, kilkakukrotnie w ciagu dnia, w restauracjach, barach, museum, taxowce, hotelu… do przesady, nie mozna wyluzowac na chwile. Esmeraldas rzeczywiscie cieszy sie zla slawa ze wzgledu na przestepczosc, rozboje, kradzieze itp… Na mapce wrecz zakreslono mi ´zakazana strefe´, gdzie lepiej sie nie wloczyc. Tak wiec probuje miec oczy dookola glowy, wklejam w siebie plecak, nie osmielam sie wyciagac aparatu… Schiza niczym w Medellin w Kolumbii (tam bezpodstawna zreszta). A z drugiej strony tylu dobrych ludzi wokol a trzeba wszystkich traktowac jak potencjalnych zlodziei czy bandytow. Nawet z hotelem mam pecha tutaj, niby w centrum a obok 2 zaklady pogrzebowe.. . niby z clima, tv, telefonem ale standardem nie jest juz zmiana poscieli… Co do poscieli zorientowalam sie dosc pozno wieczorem, wkurzylam sie, chodze, chodze, i dochodze do wniosku, ze przeciez nie bede na tym spac. W spiworze tez nie, bo za goraco. W miedzyczasie przyszedl gosc z recepcji naprawiac clime (cos nie chodzila a doplacilam za nia) i unizenie poprosilam o zmiane poscieli. Spoko, bez slowa przyslal Murzyna, ktory przebral lozko. Potem okazalo sie ze clima wrecz mrozila (oprocz tego, ze warczala i rzezila), a poniewaz pokretlo nie dzialalo i tak w srodku nocy wpakowalam sie w spiwor… Byla to bardzo krotka wizyta w tym miescie, przedwczoraj zalatwilam sprawy organizacyjno-techniczne typu wyciagniecie kasy (odetchnelam z ulga, bo wygiela mi sie karta i nie mialam pewnosci czy bankomat bedzie ja czytal), zaliczenie pralni. Wyskoczylam jeszcze na chwile do Las Palmas, lokalnej plazy ale zupelnie nic ciekawego, procz dobrej ryby w przyplazowej karczmie. Najciekawszym punkem tutaj w Esmeraldas bylo muzeum lokalnych kultur preinkaskich, ktore odwiedzilam wczoraj rano. Naprawde interesujace… okazalo sie, ze te tereny (ekwadorskie wybrzeze Pacyfiku) zamieszkane byly juz przed ponad 6000 lat przez ludy z kultur-plemion Las Vegas i Valvidias. A tam gdzie bylam pare dni temu (Limones) preznie ale duzo pozniej rozwijala sie kultura la Tolita a zajmowala sie m.in. wydobywaniem i przetwarzaniem zlota, platyny… (podobno do tej pory lokalesi biegaja tam z sitkami w poszukiwaniach zlota…). W okolicach zylo jeszcze conajmniej cztery czy piec innych plemion. Jakby ktos pytal (ja zapytalam)zadne z tych ludow nie bylo kanibalami... Przedwczoraj nie podjelam decyzji co do dalszych planow wiec dalam sobie jeszcze jeden dzien na ´przemyslenia´. Jednak aby nie meczyc sie w Esmeraldas pojechalam sobie na pare godzin do oddalonych o pol godz. Atacames (cos jak ekwadorskie Miedzyzdroje) - aaale fajnie tam (o tym powyzej). Przed opuszczeniem Esmeraldas nocnym autobusem do Quito troche sie zgubilam szukajac dworca, napatoczylam sie na grupke 6ciu gosci, okazalo sie radiowcow (wlasnie wyszli z pracy/z radia, patrze na szyld budynku - faktycznie). Byli autentycznie zdziwieni, za ja tak sie wlocze sama i mnie jeszcze nie napadnieto. Twierdzili, ze mialam naprawde duzo szczescia. Dzien wczesniej jednemu z nich przystawiono rewolwer i go ograbiono. Dlatego po zmierzchu staraja sie wychodzic razem z radia. Pojelam wtedy, ze tu rzeczywiscie nie ma zartow. Chlopaki odprowadzili mnie do autobusu. Ciesze sie, ze opuscilam to miejsce.

No comments: