Tuesday, August 12, 2008

Jak dzieci pokazaly mi manglarowy las in kawalek selvy w Limones






























Wysepka i pueblo Limones lezy u ujscia rzeki Santigo do Pacyfiku. Dostac sie tam mozna tylko lodka. Zajmuje to jakies 40 minut z La Tola, do ktorej dotarlam autobusem (jakies 30 min z Las Penas). Wlasciwie celem tej wyprawy byla sama trasa do Limones, bo wiodla przez ekologiczny rezerwat Las Manglares. Manglares (czy mangrowce) to rodzaj drzewa-krzaku rosnacy w slonej wodzie, stanowiacy siedlisko niezliczonych gatunkow i ilosci ptakow i roznych zwierzaczkow. Drzewa te porastaja wybrzeza i wysepki Pacyfiku i sa charakterystyczne tylko dla tego zakatku swiata (ciagna sie dalej na wschod, dlatego widzialam je juz w Kolumbii). Co ciekawe mangrowce ´chodza´, tzn ich galezie zwisaja niczym liana i gdy dotkna ziemi ukorzeniaja sie, rozrastajac sie dalej.

Wyglada mi na to , ze jestem jedyna gringa w okolicy (po raz ostatni widzialam gringos na rynku w Otavalo) w zwiazku z tym raczej na zorganizowane eskapady nie ma co liczyc. Wcale tez za tym nie tesknie zreszta, ale tez nie pozwalam sobie na fanaberie w postaci wynajecia lodki na pare godzin po to zeby na przyklad powloczyc sie po mangrowcach.
Stad idea wybrania sie rejsowa lodka (lanczja, takim wodnym autobusem) do Limones. Na lanczji do Limones byla nas tylko trojka pasazerow, wiec kierujacy lodka widzac jak sie rzucam z burty na burte z aparatem zatrzymywal sie lub podplywal jak byly jakies ciekawe sceny czy ptaki do sfotografowania.
Dotarlismy do Limones. Widok z wody to drewniane, polatane chaty na palach, straszna bieda (w interiorze rowniez chaty murowane). Brudno. Woda przy brzegu brudna a lad nie lepszy. Takie troche Borbon ale atmosfera nieco ´sympatyczniejsza´ jesli mozna tak powiedziec… Wszedzie muza, ludzie ´przed domami´, siedza, jedza, petaja sie zwierzeta (nie wykluczajac swin), chlopaki graja w noge, albo w monety, kobiety w drzwiach z dziecmi na reku, mezczyzni na wybrzezu wyciagaja polow, przerzucaja worki z kokosami lub dziergaja czy rozplatuja sieci, dzieci biegaja, bawia sie z psami, bujaja na karuzeli ze sznurkow… Jest kilka skromnych sklepikow ale nie ma zbyt duzo ´ulicznych´ sprzedawcow.
Skoro juz tu dotarlam to coz… zarzucilam plecak, zacisnelam zeby, uzbroilam w usmiech i ruszam przed siebie rzucajac ´buenas dias´ na prawo i lewo, gdzie starszyzna albo gdzie wypada. ´Buenas´ i usmiech byly odwzajemniane, to chyba zawsze dziala..
Najpierw napatoczylam sie na ´kokosiarnie´. Miejsce, gdze zeskladowane byly ogromne stosy kokosow a ludzie maczetami obierali je z wierzchniej lupiny. Pytam czy moge zrobic zdjecia. Spoko. Gadamy, dostalam na droge kokosa ze slomka dla zaspokojenia pragnienia i mam koniecznie zajsc jak bede wracac. Mysle sobie, zrobie mala szybka rundke po wiosce i to by bylo na tyle… odhaczam Limones.
Ale chwile potem pojawily sie dzieci. Z kazdym krokiem coraz wiecej dzieci. I czulam sie srednio komfortowo idac przez pueblo ze swita, w asyscie kilkunasciorga dzieci w roznym wieku. A wszystkie po kolei lub na raz chcialy zeby im pstrykac fotki… a baterie jecza… (albo to ja jeczalam:)
Na skraju wioski pozostalo rowno 10ciu najbardziej wytrwalych chlopakow w wieku mniej wiecej 9-13, chyba najwiekszych rozrabiakow w okolicy. Wymyslili sobie, ze na pewno zmierzam do plazy to tez postanowili mnie tam zaprowadzic. Ja wprawdzie nie mialam pojecia o istnieniu plazy, ale idziemy… No i weszllismy w gaszcz mangrowcow. Na prawde piekna sceneria, posrod nich przeswitywaly malutkie ciemne plaze ale raczej nie zakwalifikowalabym ich dla plaz kapieliskowych (wg moich kryteriow, dzieci twierdzily cos innego). Chlopaki bedac mi przewodnikami (szczegolnie dwoch czulo misje i objasnialo mi wszystko na biezaca) idac, zyli jednoczesnie swoim zyciem, to znaczy, klocili sie, bawili, szturchali. bili, smiali z siebie, przezywali (ze np. ktorys ma dziewczyne ale taka co sie nie myje itp.). Jednoczesnie przescigali sie w pomyslach na moje zdjecia – zarowno krajobrazow, roznych obiektow jak i siebie. A wiec wskazywali mi co wg nich powinno mi sie spodobac albo sami organizowali ´ciekawe´ scenerie. Chodzili po drzewach, wisieli, bujali sie i latali w powietrzu, uzywajac galezi mangrowcow jako lian twierdzac, ze sa tarzanami. Albo robiac salta w powietrzu, skaczac z pniaka w tyl… Albo dorwali goscia, ktory wracal z buszu z upolowanymi ogromnymi kangrehonami (cangrejones - cos jakby kraby, ale wieksze, wygladaja jak stwory z innej planaty ale zyja w ziemii, blisko wybrzeza) i kazali mu pozowac do zdjec. Koles nie mail szans:)
Na pewno nie byl to nudny spacer… Potem doszlismy do mostu-kladki, dluugiej, waskiej, podejrzanej… Chlopaki mieli dar przekonywania – idziemy dalej. A za kladka z wolna zaczynala sie selva, najpierw wysokie trawy a potem dzunglowe zarosla, drzewa. Po prawej stronie sciezki wysoka palma kokosowa, na jej owoce mowili pipas, z tego co zrozumialam jest to wczesna forma kokosa. W pare sekund jeden z nich znalazl sie na szczycie palmy i zrzucil kilka sztuk. Drugi zaczal kombinowac jak by go otworzyc dla mnie ale ulatwilam mu sprawe wyciagajac swoj noz z plecaka, wtedy poszlo szybko i dostalam do reki slodki napoj. Maszerowalismy dalej w glab, chlopcy zaatakowali jeszcze drzewo cytrynowe i guajanaby. Tymczasem ni stad ni zowad pojawily sie nieznosne sancudos a im dalej w glab tym ich wiecej (to moze sa komary, tylko tak sie tu na nie mowi…sancudos). Chmary nie do opanowania.
Rozwazni ci moi mali przewodnicy sie okazali, tylko dwoch chcialo mnie ciagnac dalej, reszta oprotestowala, wlasnie ze wzgledu na komary. Boja sie chorob roznoszonych przez tych krwiopijcow i zaczeli wymieniac ze zgroza : denga, malaria, zolta febra i jeszcze inne... Wymieniali, powtarzali i nie mieli litosci… wolalabym zeby sobie odpuscili w obliczu faktu, ze odkrywalam na sobie kolejne ugryzienia. Ale dzieci mowia, ze luz, ze te komary nie sa az takie zle, tam dalej, troche glebiej sa wieksze ´potwory´ i to glownie one sa zrodlem chorob.
W kazdym razie zawrocilismy. Przy wyjsciu z selvy zapozowali do grupowego zdjecia a wtedy przyszlo mi do glowy, ze dziwna to byla wycieczka, taka troche inna niz zwykle, odwrotnie proporcjonalna… to nie jedyna osoba dorosla opiekowala sie grupa 10ciorga dzieci, a wrecz przeciwnie:) Posiedzielismy jeszcze troche na moscie (kontynuowali temat chorob) i ruszylismy do puebla. Doszlismy do ich ´podworka´, pozegnalismy sie i zaproponowalam, z cos im kupie, co chca… No to chcieli 2 duze 2.5 litrowe fanty, mowie spoko, cos jeszcze? nie… albo jeszcze cos, albo nie… ostatecznie wymienili jedna butelke fanty na slodkie bulki... Mysle, ze przechadzka z gringa to byla calkiem niezla rozrywka dla nich. A dla mnie to na pewno niezapomniane chwile.
Zaszlam jeszcze do ´kokosiarni´. Po poludniu wsrod pracujacych przy kokosach bylo sporo malych chlopcow (z maczetami albo dlugimi nozami!) Od bossa dostalam 1 kokosa do zjedzenia na miejscu i 3 na wynos do plecaka ale zmiescily sie tylko dwa i tak obciazajac niemilosiernie mi plecak. Pisze, ze ten kokos na miejscu byl do zjedzenia nie wypicia, bo to byl taki coco-manzana (kokos-jablko) posiadajacy w srodku miazsz a nie sok, nigdy wczesniej tego nie widzialam ani probowalam, calkiem dobre ale nieco mdlace…
W powrotnej lodce rejsowej do La Tola znalazlo sie ponad 30 osob… chyba sporo za duzo, bo troche babki narzekalaly… i faktycznie bujalo mocno i pomyslalam sobie, ze jak juz sie za bardzo przechylimy to ja dam rade ale na pewno nie uratuje swojego plecaka obciazonego kokosami, niczym kamieniami…

Limones bylo przedwczoraj, wczoraj jeszcze blogie Las Penas a dzisiaj troche cywlilizacji w rozczarowujacym Esmeraldas (pare slow moze pozniej). I na razie jeszcze nie wiem co jutro, rozne rzeczy, kierunki chodza mi po glowie...

4 comments:

Anonymous said...

Brawo! Przysposobienie na pania przedszkolanke zdalas na medal :)
E.

Anonymous said...

Que pasa?
Dorzucając się do skromnych, bądź co bądź, komentarzy: Co tam "Rio anaconda" albo "Gringo wśród dzikich", dzisiaj rulez "Ada w krainie Czarów" :-) Jestem za a nawet przeciw i o więcej proszę.
Gringo

Anonymous said...

Hej Adula,
czytam od samego poczatku Twoje opowiesci i jak zawsze sie zachwycam. A po przygodzie z dziecmi to już wiem do kogo ewentualnie sie zwroce w przyszlosci po pomoc:):). Czekam na wiecej i caluje Cie mocno,
K.

adadi said...

Hehe, nie zapominajcie, ze to dzieci opiekowaly sie mna a nie ja nimi;)))
No way pobic WC, obawiam sie...