Monday, August 17, 2009

Chwila grozy w drodze do Cumany



Zycie w luxusie za mna i wpadlam przez chwile w otchlan wenezuelskiego reality, tego najgorszego...

A chcialam tylko przetransferowac sie z Caripe do Cumany, miasteczka na wybrzezu. Okazalo sie to meczaca 3-etapowa podroza ´por puesto´, czyli wielkimi osobowymi krazownikami szos, zabierajacymi po 5 pasazerow. Na ostatnim etapie, kiedy dotarlismy juz do wybrzeza i poczulam morska bryze natrafilismy na korek. Nasz cwany kierowca, postanowil nie marnowac czasu, bo to przeciez kasa i ruszyl lewa strona, od czasu do czasu przepuszczajac auta, ktore niezbyt czesto nadjezdzaly z naprzeciwka. Bylam w sumie z niego dumna, bo korek okazal sie conajmniej 2-kilometrowy jak nie dluzszy a mi juz dawno skonczyla sie woda i nie chcialoby mi sie umierac z pragnienia w tym upale...

W pewnym momencie zblizylismy sie do miejsca powodu tego korka... Okazalo sie, ze byla to jakas blokada, manifestacja zupelnie niepokojowa, patrze, leca jakies butelki, dym, jakies krzyki, pelno policji i nagle slysze... strzaly! Ale siedze, jakby nigdy nic, jakby cos sie dzialo w flmie obok mnie, nie w miejscu w ktorym jestem (moze jakies petardy maja, mysle sobie) wiec koles co siedzial z boku szturcha mnie i uswiadamia, ze strzelaja! Z broni. Protestujacy czy policja pytam sie? Nikt nie wie... A rozlegly sie kolejne strzaly, tak, ze my w aucie schowalismy glowy miedzy kolana... (normalnie czulam sie jak nasz prezydent w Gruzji;). Ludzie gdzies tam uciekali, slysze tylko pytania czy ´hay muertos?´ Obok nas znalazl sie policyjny jeep i przez chwile przyszlo mi do glowy wychylic sie do nich, powiadomic ze ja tu jestem zzagranicy i czy aby mogliby mnie zabezpieczyc... Ale pomyslalam sobie, ze nie bede sie wyglupiac. Nie wiedzialam czy bedziemy sie cofac czy usilowac przejechac. Ale wygladala na to, ze policja strzalami na chwile rozpedzila blokade, bo kazali jechac i to szybko, szybko...

Ufffff... troche sie zestresowalam musze przyznac, nawet bardziej juz po akcji, niz przed... Chociaz myslalam sobie, ze niby dlaczego ma mi sie cos przytrafic w takim ulicznym incydencie. Zatem prosze sie o mnie nie martwic, bo nic mi sie nie przytrafi. Te chwile grozy dostarczyly mi juz wystarczajaco duzo emocji... Jutro plaza albo ramiona Delmara.

Dotarlismy do centrum Cumany a tu maniestacja, tym razem pokojowa, polityczna, czerwone czapeczki, przmowy i hiciory, w ktorych refren wplecione sa slowa "Que viva Chavez, Que viva Chavez", nawet niezle wpada w ucho... Megafony nap... na maxa, ze slychac ich w calym miescie.

Znalazlam szybko hotel, upewnilam sie, ze jakby co, to moga mi tam wymienic moje ostatnie USD (ale jeszcze nie wiem za ile) i przedarlam sie - straszne tlumy tutaj - do banku Mercantil, zeby sprawdzic czy obsluguje karty Visa - na szczescie tak... Wyplacilam troche kasy po zlodziejskim kursie ale nie mialam wyjscia, bo bylam prawie bez grosza...

Potem nie odpuscialam sobie spaceru wokol Chavezowgo wiecu i weszlam do kafei internetowej dokladnie naprzeciwko i stad do Was pisze. I leb mi peka od tych megafonowych, krzyczacych przemowien... cigle tyko slysze socialismo albo socialismo y patria o murte czyli text zapozyczony od CheGuevary. Normalnie NIE-DO-WIARY jakie klimaty....
I musze juz konczyc, bo zamykaja...




2 comments:

Anonymous said...

taaa, nie wywoluj wilka z lasu a braku wrazen w Wenezueli, bo potem dostaje sie takie "cacko" maksymalnie hardcorowe, ze az trudno uwierzyc (dobry opis z tym filmem obok!) Wazne, ze jestes cala i zdrowa i juz wiecej nie bedziesz narzekac na brak adrenaliny!!

A apropos piesni na czesc Chaveza to przypomniala mi sie audycja, ktorej sluchalismy z Cede w drodze z Folgaridy-remember that?
Ete

adadi said...

Si, cala i zdrowa i w ogole wszystko OK.
Wyglada na to, ze wczorajszy przyplyw adrenaliny wybudzil mnie z letargu i poprawil mi nastroj i czuje, ze zyje i ze jestem tam gdzie mialam przyjechac;)