Saturday, August 29, 2009

Nicnierobic... Plaza w Chichiriviche.


Nic nie robic, na,na,na,na... zimne pìwo w cieniu pic.... Taaa, jakze mi bliskie byly slowa tej piosenki dzisiaj. Nicnierobienie to chyba jedna z moich ulubionych czynnosci, moze na krotka mete ale jakze to moga byc blogie chwile:)
Podazajac za rada Delmara zakotwiczylam tutaj w Chichiriviche na wybrzezu na te 2 ostatnie dni w Wenezueli. Wlasciwie Delmar nie ograniczyl sie tylko do porady ale i do wuyszukania odpowiedniego hotelu/pensjonatu, rezerwacji, oplacenia i pozostawienia mi otwartego rachumku... Kochany czlowiek:)
Maly, przytulny hotelik La Tortuga Bay okazal sie usytuowany a raczej przyklejony do morza a obok ma skrawek swojej plazy. Hmmm... chyba powinnam sie byla tego spodziewac oddajac sprawe w rece Delmara. Z pokoju z okna (na polpietrze) mam 5m do wody i szum fal i morska bryza towarzysza mi w nocy... znaczy sielankowo...
Wczoraj, wczesnym popoludniem, zainstalowalam sie w pokoju migiem i wskoczylam do wody nie wracajac na lad przez niemal godzine... Potem powloczylam sie do miasta - a jest kawalek - ale wrocilam przed zmierzchem czyli wtedy kiedy miasto zaczynalo tetnic zyciem - zeby mnie nie okradli napadli w drodze powrotnej itp... i jeszcze zaliczylam wieczorne plywanie.
A dzisiaj... majac szerokie mozliwosci co do wyplyniecia na ktoras z licznych tu rajskich wysepek postanowilam nie zaprzatac sobie tym glowy. Po wytwornym sniadaniu pod strzecha na plazy zanurzylam sie w wodzie po to zeby po polgodzinie wyjsc, wypic piwo i ponownie powrocic do walki z falami. Takie przerwy techniczne sa niezbedne zeby przeplukac usta i gardlo z soli. A woda w morzu jest okrutnie slona przez to raczej niesmaczna... a niestety przy duzych falach - nie ma bata - zawsze sie pare lykow przypadkiem zrobi. Zeby zycie nie bylo za slodkie chyba;) Co do piwa, to trzeba je pic bardzo szybko, bo po kilku minutach robi sie cieple...
Potem zaleglam na lezaku i w pelni oddalam sie blogiemu niecnierobieniu w rytmach latino... glosnych rytmach merengue, ranacheras i itp. puszczanych z zaparkowanych nieopodal aut innych plazowiczow. Chcialam zaczerpnac na maxa slonca i goraca i naplywac sie na maxa, bo nie szybko nastepna okazja zanurzenia sie w takiej wodzie... Myslalam, ze jeden taki dzien mi wystarczy a tu sie okazuje, ze ta chwila moglaby jeszcze trwac...
W miedzyczasie poznalam grono ludzi, znajomych wlasciciela hotelu, ktorzy podrzucali mi od czasu do czasu piwo ze swojej przenosnej lodowki i zaprosili na zlowione przez siebie ryby, usmazone w hotelowej kuchni. Dwoch gosci okazalo sie z pochodzenia polgrekami i pollibanczykami od lat mieszkajacymi tutaj i - chyba wiedzac w czym sie specjalizuja Polacy -zaproponowali mi wodke -rowniez ze swojej dobrze zaopatrzonej lodowy. Taka dobra, truskawkowa... sprobowalam (nawet smaczna jezeli mozna tak powiedziec o wodce;) i dostalam cala butelke w prezencie:) Wiernych wirtualnych towarzyszy podrozy zapraszam na szklaneczke (jak tylko dowioze w calosci do domu)
A wiec tak sobie luzowalam caly dzien... luzujac nic mi sie nie chcialo i wciaz mi sie sie chce... rowniez pisac, a obiecalam sobie nadrobic zaleglosci w relacjach...


Tymczasem wychodze z kafei i przejde sie przez miasto, dzis zdecydowalam sie nie poddac, odwaznie stawic czola reality i wrocic sama do hotelu po zmierzchu... Przedostania noc w Wenezueli. Jutro kolo poludnia Delmar mnie stad zwija do Caracas, zebym w poniedzialek zlapala powrotny lot home...

2 comments:

White Eagle said...

wracaj, wracaj :) bo Szwecja czeka :)

Miss Take said...

trzymam Cię za słowo, i tylko wypada zapytać kiedy pozwolisz skosztować tego cuda ...
czekam na odp. (niecierpliwie :)