Tuesday, August 11, 2009

Ciudad Bolivar update


A dzis nic szczegolnego sie nie wydarzylo. Mialam tylko okazje samodzielnie zanurzyc sie w reality i rozpoznac nieco rynek. Bylo ciezko, bo ciezko bylo przebic sie przez powietrze. Geste i gorace, co przy palacym sloncu odbieralo chec do czegokolwiek… A jeszcze o poranku byla sciana deszczu…
Dla przyzwoitosci zaliczylam Plaza de Bolivar, serce kazdego poludniowoamerykanskiego miasta i obejrzalam katedre (ale tylko z wierzchu) i zastanawialam sie gdzie do cholery sa ludzie ktorych tam nie bylo…
Okazalo sie, ze wszyscy byli na nabrzezu Orinoko, bo trwa tzw ´feria de Orinoko´ i na te okolicznosc trwal jarmark czy rynek ciagnacy sie przez jakies 2 km, tetniacy ogluszajaca muza, pelen absolutnie wszystkich mozliwych produktow (Gosia, nawet kolorowe soczewki mieli!) a na co drugim stoisku produktem komplementarnym bylo zmrozone piwo.
Ratowalam sie czy raczej reanimowalam sie tymze zmrozonym piwem (naprawde zmrozonym!) i wizytami w klimatyzowanych knajpach, kafejach internetowych czy salonie de belleza, gdzie przyciachalam sobie wlosy. Tu w ogole nie wspomne, ze zaplacilam 3x tyle ile powiedziano mi, ze kosztuje sciecie, bo pani doliczyla wszelkie inne mozliwe czynnosci, ktore nie byly bezposrednio zwiazane z trzymaniem nozyczek w dloni… ale wywalczylam jakies 20 % z powrotem...

Generalnie, okazuje sie, ze zbyt tanio to tu nie jest… ale nic dziwnego skoro w kraju niewiele sie produkuje a wiekszosc produktow na polkach w supermarkecie to towary importowane… Jednakze milym odkryciem dnia jest tanie piwo (mala puszka 4blv=4sek=1,6pln=) i ksiazki - kupilam 3 szt za 9blv (=9sek=3,6); ale ksiazki byly dotowane przez organizacje ´pies i zaba´ (perro y rana) moze dlatego…
Tak wiec jak bede musiala klepac biede bo wydaniu przywiezionego cashu zawisne w hamaku w towarzystwie zgrzewki piwa i bede usilowala pojac literatura wezezuelska…

Taki prawie all inclusive trwa… bo okazalo sie ze spie w pokoju goscinnym w ogromnej willi wlascicieli tej agencji turystycznej, ktora mnie zabiera jutro do Canaimy. Zapewniono mi nawet mile towarzystwo do kolacji 20letniego siostrzenca wlascicieli:) Zeszlo nam troche na tematy polityczne i sie dowiedzialam, ze ludzie mowia, ze jedynym wyjsciem z obecnej szalonej dyktatury Chaveza jest jego zabojstwo… No i pomyslalam sobie, ze maja racje....


Ide spac, bo jutro pobudka o... 6tej! ;(

4 comments:

Miss Take said...

nie gadaj, były soczewki ? o fiu fiu! a kapelusze ? czy były tam też kapelusze ? ;))
ja wiem, że w tamtych klimatach alkohol jest towarem absolutnie niezbędnym. nie dalej jak wczoraj mój masażysta zauważył u mnie w domu pełną wielką doniczkę korków po winie. kiedy wyjaśniłam, że to z podróży do Patagonii, spojrzał na mnie z najwyższym uznaniem ;)
co do Chaveza, myślę, że jemu samemu też by dobrze zrobiło, gdyby ktoś go w końcu stuknął. oczywiście niczego nie sugeruję ;P
un besito
m.

Miss Take said...

o w mordę
Cede, jestem pierwsza !
właśnie sobie to uswiadomiłam

White Eagle said...

a nowe koraliki kupilas????

adadi said...

ojej... a Ty Gosia znowu z tymi kapeluszami... o ktorych ja regularnie zapominam i ktore dla mnie pozostaja jakos niewidzialne:) ale z nakryc glowy widzialam tylko bejsboplowe czapki z daszkiem Najki;)

nieeee, koralikow nie kupilam bo mialam problem decyzyjny... za duzo bylo;)